Projekt Miała – 2020

Puszcza Notecka – opowieść o trzech rzekach na jednym granicznym spływie

      Jest bardzo ładny dzień. Właśnie po porannym epizodzie w basenie, śniadaniu i przygotowaniach, witamy się z naszymi kajakami polskiej produkcji, które spokojnie jeszcze leżakują na przyczepie kajakowej Czeka je i nas tajemnicza wodna wyprawa. Tajemnicza, bo nawet miejscowi dziwią się, że chcemy płynąć rzeką Miałą z Kamiennika wprost do Noteci. To zdziwienie tylko dodatkowo nas nakręca. Kto wie, może będzie szansa poczuć się jak prawdziwi wielcy odkrywcy? Może do polskiekajaki.pl trzeba będzie dodać po tej wyprawie przydomek Explorer? Wsiadamy do nich na Miale już za młynem w Kamienniku. Och Kamiennik. Ileż to historii kryje ta miejscowość? Warto o tym przeczytać w poprzednich artykułach. Skupiamy się jednak teraz na rzece. Już teraz jesteśmy zauroczeni jej urodą. Wąska rzeczka co zakręt zaskakuje nas powabem, przyrodą i nie pozwala się nudzić. Płyniemy do Chełstu. Jeszcze tylko zimorodek, ten polski „koliber” dwukrotnie przefrunie, jeszcze kolejne gałęzie zwisające nad nami trzeba będzie ominąć i już słyszymy szum wody. To 3 metrowy wodospad pod drogą nr 181 Drawsko – Drezdenko każe nam wysiąść z kajaków przed mostem. Huk wody, szum samochodowych gum i zajadle szczekające psy skutecznie zagłuszają pomiędzy nami komunikację werbalną. Betonowe schodki na brzegu nawet ułatwiają wyjście z kajaka i przetransportowanie go na skraj drogi. Z drugiej strony schodków już jednak nie ma, więc technicznie zsuwamy sprzęt dziobem w dół po wybetonowanym brzegu. Teraz jesteśmy raczej niemile zaskoczeni stanem rzeki. Nie jest to jej wina. Gospodarstwa przylegające do brzegów to przykład barbarzyństwa i bestialstwa wobec natury. Wszystko co najgorsze, niepotrzebne, zepsute stoi właśnie nad brzegiem. Nie potrzebujesz opon? Do rzeki! Odpady organiczne, butelki plastykowe, szklane, nawet całkiem dobry wózek do przewozu towarów? Co tam, w rzekę. Zaprawdę smażyć się będą w piekle wszyscy ci, którzy pogardzili rzeką, przyrodą i naturalnym pięknem, które bestialsko mordują od pokoleń. Tradycyjnie więc jeśli nie mieszkańcy, to my postanawiamy ulżyć rzece. Zbieramy pływające w wodzie butelki, puszki i pojemniki po nawozach sztucznych. Ładujemy to w dziób kajaka, który przyjmuje to ze zrozumieniem i pokorą. Przynajmniej w ten sposób możemy podziękować Miale za jej urodę i wysoką dziś wodę.

Im dalej jednak od Chełstu tym woda staje się czystsza. Coraz częściej płyniemy pośród długich roślin wodnych, macierzanek i grążeli żółtych. Za nami dawna królewska wieś. Przed wojną Chełst to graniczna wieś z garnizonem Straży Granicznej, przejściem pomiędzy Polską a Niemcami. Tak – granica była na Miale. Chełst to wieś znana z dokumentów z 1564r. Należała wtedy do możnej rodziny Górków. Działała tu smolarnia, a nawet młyn papierniczy. Za czasów zaborów Chełst zmienił nazwę na Nauteich. W połowie XVIII w. wystawiono tu zbór ewangelicki. Skromna szachulcowa świątynia zachowała się do dziś. Zmieniła jedynie wiernych gdy nie stało Ewangelików i dziś jest (o zgrozo dla protestantów !) kościołem pw. Matki Boskiej Częstochowskiej. Zachowały się świetnie także stare koszary Grenzschutzu, wykorzystywane dziś jako szkoła. Jeszcze na początku XXI wieku w starych zakamarkach na strychu znajdowano tam relikty niemieckich pograniczników, w tym świetnie zachowane w szafach pościele ze swastyką. Jakby na złość teutońskim piewcom odwiecznie niemieckiej ziemi nadnoteckiej w 1837 r. urodził się właśnie tu w Chełście miłośnik i propagator polskiej kultury i sztuki ludowej Józef Chociszewski. Jako chłopiec kąpał się w Miałej, w jeziorach Piast w Kwiejcach i Warasz, zjadał tutejsze grzyby, biegał do Zieleńca, słuchał miejscowych grajków w karczmach, a nawet wyprawiał się na jarmarki do Krzyża i Drezdenka. Ojciec nauczyciel zakrzewił w nim miłość do książek i szacunek do słowa pisanego. A potem stał się redaktorem, pisarzem poczytnych książek i bojownikiem o narodową oświatę. Na jego dziełach kształcili się przyszli organicznicy i Powstańcy. Wielokrotnie więziony i szykanowany przez wadze pruskie na złość prześladowcom żył aż 77 lat i zmarł w Gnieźnie w 1914 r. w dzień przyszłego Święta Niepodległości. Bardzo znamienne.

Kościółek szachulcowy w Chełście to skromny, poprotestancki zbór z 1765 r. Dziś to kościół rzymsko – katolicki pw. Matki Boskiej Częstochowskiej – Królowej Polski. Prawdziwie leśny, prowincjonalny, szkoda że kryty obrzydliwą, karbowaną blachą. W środku XIX w. ołtarza, możemy o dziwo pomodlić się przed wizerunkiem MB Rokitniańskiej!

Józef Roman Chociszewski –najbardziej znany Chełstianin. Zdjęcie zrobione w Gnieźnie przed jego oficyną wydawniczą i księgarnią na ul. Nollausstrasse 26 (dziś 3 Maja).

 

Ożeniony z Alodyą z Gółkowskich. Mimo 47 lat małżeństwo nie doczekało się potomstwa. Żona zmarła 11 dni po zgonie swego męża i spoczywa wraz z nim pod pięknym pomnikiem na cmentarzu świętokrzyskim w Gnieźnie.

 

Za Chełstem płyniemy sobie coraz bardziej urodziwą Miałą. Są odcinki pod drzewami i coraz częściej wśród pól. Wysokie jednak trzciny i tatarak doskonale spełniają rolę parawanu więc dopiero przystanek na banany i jabłko pozwala nam się rozejrzeć głębiej po okolicy. W większości to pola i zagospodarowane pastwiska. Powoli w naszym kierunku zbliża się czereda wścibskich krów. Czy ciągnie je w naszą stronę ciekawość zobaczenia nietypowych użytkowników łąki czy lekceważąc nas po prostu zmierzają do wodopoju? Na to pytanie nie uzyskamy jednak odpowiedzi. Ich spacer idzie im tak ślamazarnie, że nie czekając na spotkanie ze stadem wsiadamy w końcu w kajaki i ruszamy dalej. Dopływamy do śluzy Chełst. Za śluzą mamy już do czynienia z dwoma rzekami rozchodzącymi się w kształt rosochy. To kanał Chełstnica i dalszy ciąg Miałej. I choć Kanał wydaje się szerszy, my z uporem maniaka trzymamy się Miałej. Kanał powstał zapewne by skrócić sobie drogę wodną do Starej Noteci, gdy spławiano tędy jeszcze jakieś towary rolne, a może dla innego celu? Miała bowiem dalej wije się polami przez kolejne wsie. Szandory śluzy są jedynie lekko uchylone po stronie rzeki Miałej. Zupełnie jakby nas zapraszały właśnie na tę stronę. Uchylenie jednak jest za małe, więc wyciągamy kajaki na brzeg i wchodzimy z wody do kokpitu po drugiej stronie jazu. Za 2 kilometry mostek, a potem jeszcze jeden już we wsi Pełcza . Ten jednak jest nie do pokonania. Pełcza zwana z niemiecka Fridrichhorts jest jeszcze administracyjnie w województwie wielkopolskim. Trzeba wyjść i osobiście pobyć na moście.. Gdy kajaki już na nim są z niedalekiego gospodarstwa wychodzi do nas w gumiakach Pan Zenek z Pełczy. To on zbudował ten most – 9 lat temu. Z uznaniem słuchamy jego opowieści i liczymy, że nas puści bez myta dalej. Chyba jednak nawet do głowy mu to nie przyszło, ot zwyczajnie postanowił sobie trochę porozmawiać o starych Polakach. W końcu niecodziennie przypływa ktoś pod jego furtkę kajakiem. Ruszamy dalej. Za plecami słyszymy pomruki zbliżającej się burzy. Obracamy się za siebie. Fakt. Czarne chmury zaczynają nas gonić i rosnąć w siłę. Musimy dostać się do mostu w kolejnej wsi. Jeszcze świeci słońce, jest upalnie, choć wiatr przyspiesza niebezpiecznie. W końcu, pierwsze krople deszczu spadają na okolicę. Czarne chmury są tak miłe, że ostrzegają nas przed nawałnicą. Spadające duże krople i pojawiające się bąble na wodzie to oznaka, że deszcz za chwilę ustanie. Ale potem nie będzie już litości. Gdy dopływamy do mostu w Lipnie, bez dyskusji wyciągamy kajaki na ląd, wypakowujemy, przewracamy do góry dnem i ubieramy kurtki przeciwdeszczowe. Coś nas nie lubi pogoda w województwie lubuskim. Ale deszcz potrzebny. Dziarsko ruszamy aleją lipową w kierunku wsi Lipno. I w tym momencie właściwa ulewa rusza z całym zaangażowaniem. Nam to już jednak nie przeszkadzało. Pierwsze gospodarstwo jakie napotykamy, właśnie wzbogaciło się o wiatę ze świeżo położonym brezentem zamiast dachu. Korzystamy z niej. Mimo pukania do drzwi domu nikt nie otwiera. Udzielamy więc sobie nawzajem zgody na skorzystanie z wiaty i w ten sposób oczekujemy na nasz samochód. Wkrótce podjeżdżamy nad rzekę, ładujemy kajaki na przyczepę i za 20 minut stajemy w bazie w Kwiejcach. Wychodzi słońce. Mocnym akcentem postanawiamy zakończyć ten dzień. Trafiamy piechtą nad jezioro Piast. Potwierdzamy. Woda podczas burzy w jeziorach zawsze jest najcieplejsza.

Niepokojąco wcześnie wstajemy następnego dnia. Znów piękna pogoda. Basen, śniadanie – obowiązkowe! Przemieszczamy się do mostu nad Miałą w Lipnie. W końcu projekt Miała trwa nadal. Dzisiaj wielki dzień! Przecież wpłyniemy z Miałej na Starą Noteć, a potem już na szerokie wody Noteci. Czekają nas zatem podczas jednego spływu aż 3 rzeki. Wodujemy się przy lipnińskim moście. I ruszamy znów poprzez gęste kożuchy liści grążeli żółtych i tataraku ku ujściu Miałej. Zupełnie nagle po jakiś 3 km wody, wpływamy w miejsce rozwidlenia rzeki. Ot i niespodzianka… To nie żadne rozwidlenie, to właśnie ujście Miałej do Starej Noteci. W prawo to tzw. Leniwka, po lewej – Stara Noteć. Wspólnie opływają one Drezdenko. Zatem miasto można określić jako gród na wyspie. Nie dziwi więc, że Brandenburczycy wybudowali tu w XVI w. twierdzę zburzoną jeszcze w XVIII w. ( na jej miejscu stoi dziś pałac służący za szkołę). Drzeń – ba tak brzmiała pierwotna nazwa Drezdenka już w XIV w. była opanowane przez Brandenburczyków , a w wieku XV stało się kością niezgody pomiędzy Koroną i Państwem Krzyżackim i przyczyną wybuchu Wielkiej Wojny z Zakonem. Ale Drezdenko nigdy już nie wróciło w granice Polski – dopiero w 1945r. Na szczęcie miasto nie było bronione i nie ucierpiało podczas walk, mimo że budowano w pobliżu bunkry i umacniano się na linii Noteci.

Płynąc Starą Notecią zbliżamy się do ulic Drezdenka. Przez szuwary widzimy wyrastająca przed nami ścianę betonu i zdezelowaną konstrukcję kolejowego mostu. zasłonięte wysoką roślinnością Lekko uchylona śluza pozwala na szczęście przepłynąć pod mostem. Wygląda to tak jak byśmy wypływali z wodnego bunkra. Zainteresowani obiektem strandujemy zaraz za mostem na dzikiej plaży. Mimo zakazu wchodzimy na most, podziwiamy konstrukcję i robimy kilka fotek z góry. Widać stąd doskonale wieże kościołów w Drezdenku. Dominuje oczywiście neogotycka wieża świątyni pw. Przemienienia Pańskiego z 1904r. słynna ze swoich organów Sauera. Będziemy jeszcze ją widzieć przed Trzebiczem. Tymczasem po odpoczynku wracamy do wiosłowania. Przed nami łukowaty mostek, dalej już Sklep Netto, ładny park i kolejne 3 mosty z pomnikiem Kościuszki przy przyczółku. Ładne puszczańskie miasto. Co nas jednak najbardziej oburza to zaśmiecanie rzeki. Oprócz kilku butelek wyławiam worek ze śmieciami, który odebrali ode mnie na brzegu skruszeni wstydem siedzący nad rzeką drezdenianie, potem także biało czerwoną piłkę. Tomek za to na rufie wiezie stary kask motocyklowy. Dobrze że bez głowy wewnątrz! Wyraźnie jesteśmy atrakcją dla mieszkańców miasta, którzy dzieciom pokazują nas z brzegów i mostów palcami. Znaczy nie jest to powszechny widok…W końcu wypływamy z miejskiej zabudowy. Od razu rzeka przyjmuje łąkowy charakter. Zawijamy na zachód, potem na południe. Płyniemy pośród łąk z wyraźnymi miejscami po pobycie na nich stad ptaków. Po lewej zrywa się do lotu stado gęsi. Za chwilę za mną z gąszczu tataraków wychylają się dwa nieme łabędzie. Obydwa zaczynają startować. Jeden w stronę Mariusza, drugi w moją. Ponieważ odległość miedzy nami to jakieś 50 m, wielkie i ciężkie ptaki z pracującymi na powierzchni wody płetwami zaczynają przybierać w naszych oczach kształt Junkersów – 88. Lecą wprost na nas. Mocniej chwytamy gryf wiosła w dłonie. Nie wiem jak Mariusz, ale mam wrażenie, że gdybym nie uchylił się na kajaku wielki biały ptak zdmuchnąłby mnie wprost do wody. Trzeba przyznać, że akcja tych łabędzi wzmogły moją pokorę wobec odwagi i potęgi tych ptaków. Kilka zakrętów, wąskie przejścia i wkrótce zupełnie niespodziewanie wpływamy na szerokie wody Noteci. Jesteśmy na wysokości wsi Klesno. To już oczywiście województwo lubuskie. Po kilku godzinach płynięcia wąską Miałą i zarośniętą Starą Notecią – Noteć wydaje nam się prawie Amazonką. Ten największy dopływ Warty swoje źródła ma na Pojezierzu Kujawskim w okolicach wsi Szczecin i Bogołomia. Jest całkiem pokaźnie długa. To całe 391 km wody. Pod Santokiem Noteć uchodzi do Warty. Przed nami na szczęście tylko kilka kilometrów do mostu we wsi Trzebicz Krajeński. Żeby przepłynąć całą Noteć w kajaku trzeba mieć zaparcie psychiczne. Szerokie wody rzeki rozleniwiają. I choć niewątpliwie jest to uroczy świat łąk i pastwisk to tak naprawdę nie ma co robić w tym kajaku. Tak to już jest z wielkimi rzekami. Atrakcją podczas naszego spływu były pływające łabędzie ( może nawet te same, które o mały włos nie zgładziły nas na Starej Noteci ) oraz unoszący się na wodzie w bardzo starej wersji kapoka asekuracyjnego starszy Pan. Wąsiska jak spod Bersteczka z chorągwi pancernej, uśmiech jak na gali Nagrody Nike i tubalny głos.

-Dzień dobry, nie potrzebuję pomocy. Mam przecież kapok i pilnuje mnie pies.

Rzeczony Przyjaciel pana z wąsami stał jakiś smutny po brzuch w wodzie i patrzył trochę znudzonym wzrokiem to na nasze kajaki to na swego pana unoszącego się jak spławik na Noteci. Jeszcze jeden zakręt i z daleka widzimy szpiczastą wieżę kościoła w Trzebiczu.

Nawet nie wiemy kiedy ale przed nami zaczyna być widoczny także most o konstrukcji nitowanej z ładnymi łukami. To też w Trzebiczu. Jakiś kilometr przed mostem mijamy po prawej ładne miejsce piknikowe. Na lekkim wzniesieniu wyraźnie widoczne ruiny domostwa. A może to bunkier? Miejsce nazywa się Milicz i jest zapewne starym folwarkiem. Bardzo dobre miejsce na rozbicie namiotu. Zatrzymujemy się przed mostem w Trzebiczu jakieś dobre 200 m. Lepiej sprawdzić możliwość przybicia do mostu niż wracać pod prąd. Faktycznie. Wyjście w pobliżu przeprawy drogowej byłoby znacznie utrudnione. Przed wojna był to most zwodzony a wieś nazywała się Trebitsch Aa Netze.

Wpłynęliśmy na improwizowaną plażę. Co prawda na tyły jakiegoś gospodarstwa oraz plac budowy z koparką, ale za to jest możliwość wjechania przez bramę samochodu z przyczepą od Strony ul. Nadrzecznej. Daleko więc nie nosiemy kajaków i spokojnie czekamy na przyjazd samochodu. Jeszcze ostatnie zdjęcie na wielkich głazach i wracamy do lądowego życia. Na zakończenie wyprawy, rytualnie znów wykapaliśmy się w Jeziorze Piast w Kwiejcach. Zasłużyliśmy. W końcu była to prawdziwie odkrywcza wyprawa. W ciągu jednego spływu zrobić 3 rzeki jednocześnie? W Puszczy Noteckiej, dzięki Miale jest to możliwe. Uwierzcie.

Przedwojenna pocztówka wsi Trzebicz Krajeński. Na górze panorama wsi z dobrze widocznym zwodzonym mostem. Na dole po lewej widok dzisiejszej ul. Nadrzecznej z wieżą kościelną z 1879r. po prawej Dworzec kolejowy z lat 30 tych XX w.