Kiedy zaczyna robić się ciepło, mieszczuchy spragnieni Słońca opuszczają bezpieczne ściany mieszkań i wyruszają w tzw. ”plener”. To stwierdzenie nie jest zbyt odkrywcze, ale na wiosnę 2020 r. brzmiało jakoś zupełnie odmiennie. Społeczeństwa zmuszone przez tygodnie, ze względu na panującą zarazę przesiadywać w domach. odkryły na nowo pojęcia „kontakt z naturą, piękno krajobrazu i wartość dziedzictwa przyrodniczego”. Gdy zelżono obostrzenia, w tym poruszania się bez maseczek ochronnych w przestrzeni publicznej całe rzesze mieszkańców miast wyległy na okoliczne tereny rekreacyjne w poszukiwaniu relaksu na łonie przyrody. Dzień pierwszy bez szmaty na twarzy – 31 maja 2020 rok był ciepły, pogodny. To oczywiste, że popularne miejsca wokół dużych miast opanowały tłumy wielbicieli natury. W Poznaniu była to Malta, plaże nad Wartą ze wskazaniem na kontenerArt, Jezioro Rusałka i Strzeszynek, Park Cytadela i Sołacz albo Nowe Zoo. Wszystkie te miejsca to także zaułki gdzie można się pokazać i spotkać znajomych, zrobić fokę na FB – myślę, że spełniają one rolę współczesnych rekreacyjnych salonów. Są jednak na szczęście miejsca w samym Poznaniu nieznane szerszej rzeszy mieszkańców. Jedno z nich z okazji pierwszego legalnego wyjścia na spacer bez maseczki ochronnej przed Covid 19 postanawiamy odwiedzić.
W tym celu przejeżdżamy rowerami wzdłuż cmentarzy na Cytadeli, mijamy pomnik zamordowanych w latach wojny Harcerzy ze Starego Miasta w Poznaniu i przejeżdżając wzdłuż rosarium na Cytadeli ( gdzie zgodnie z podejrzeniem kręciły się tłumy) docieramy na Wilczak, czyli właściwie Szeląg. Od razu zagłębiamy się w park na Szelągu. Wspaniały zjazd kierował nas w kierunku Warty. Wjechaliśmy wprost pomiędzy plenerową kawiarenkę, a pozostałości przedwojennego ogródka na Szelągu. Cóż to było przed wojną za słynne nad Wartą miejsce rozrywkowe!. Ba, przeprowadzono tu nawet pierwsze zawody kolarskie w 1895r. Do dziś pozostało kilka murków i dwa słupy. Cóż skutki wojennej zawieruchy. Na szczęście pobudowano tu niedawno Wartostradę rowerową, dzięki czemu powstała plaża z pomostem oraz kawiarenka o zaskakującej nazwie – „Szeląg”. Ludzi znikoma ilość, to też zatrzymujemy się i schodzimy na pomost nad Wartą. Na pomoście skupiony nad wędką poławiacz ryb przykładając palec do ust i prosi nas o ciszę. Dosłownie w tej samej chwili rozpoczynają się jego zmagania z walczącą rybą. To niesamowite. Zupełnie jak na zamówienie rozpoczynamy niezwykłą przyrodniczą obserwację. Na dodatek z niewidocznym mieszkańcem Warty walczącym pod wodą z wędrującą po wodzie żyłką. Za moment na pomoście pojawia się bohater naszej opowieści. To mały sum, nie jakaś tam płotka czy leszcz – dumny sum z Warty! Wędkarz daje mu buzi, a nam szanse na uwiecznienie suma na fotografii. Za chwilę wpuszcza go znów w czeluścia Warty a my dziękując za taką przygodę udajemy się dalej Wartostradą pod most Lecha. Ponad nami szum samochodowych gum. Przed nami wspaniała łąka i dalej dość gęste zadrzewienia. Jedziemy w ich kierunku. Mijamy może 3-4 pary rowerzystów. Droga robi się coraz węższa i ciekawsza. Od łąki lecą zapachy ostatniego dnia maja, nad nami błękitne niebo – wiosna w pełni. W końcu docieramy do krętej dróżki, która wije się ciekawie przez gęste zadrzewienia. Gdy wyjeżdżamy spomiędzy drzew i krzewów oczom naszym ukazuje się cudowna przestrzeń.
Zamknięta zalesioną skarpą rozlewisko – starorzecze z kilkoma przewróconymi pniami wygląda jak najlepszy krajobraz dzikiej Narwi czy Biebrzy. Ryzykujemy nawet hasło Amazonia. Do tego dodajmy liczne kolory kwiatów, trele ptasie i kompletny brak ludzi, ot i pełen obraz miejsca naszego pikniku. Jesteśmy na terenie starorzecza Wilczy Młyn. Zanim zdążyliśmy na łące rozłożyć karimaty, na spróchniałym pniu dostrzegamy wygrzewającą się zieloną jaszczurkę. Ponowny dowód na to, że natura nam dziś sprzyja. Jakby chciała pokazać, że jest, istnieje, że tu rządzi. Spokojnie robimy zielonemu gadowi kilka fotek zanim zielony gad nie zniknie nam gdzieś w swoim spróchniałym domu. To prawdziwa rzadkość. Jaszczurka jest bowiem wpisana do Czerwonej Księgi zwierząt w Polsce i wg. zapisków ma status „zanikły”. Ba, nie występuje nawet w Wielkopolsce. Ostatnio notowano ją na Śląsku Cieszyńskim i na Roztoczu. A tu proszę taka niespodzianka w dzikim Poznaniu. No, mamy naprawdę szczęście! Zaintrygowani tym drugim już dziś zdarzeniem długo nie ugniatamy koca. Chcemy dostać się do leżących za wodą powalonych drzew. Słyszymy koncert rechoczących żab, ropuch i kumaków. Raz się uciszają to znów na powrót rozpoczynają swój koncert. Mają jakiś tajny system swojej rechoczącej aktywności. Pozostawiając rowery idziemy na drugą stronę starorzecza. Przewrócona kłoda pozwala nam przedostać się suchą stopą na drugi brzeg. Rosną tu turzyce, tatarak i kosaćce. Jest naprawdę magicznie i mocno przyrodniczo. Od czasu do czasu przelatują z kwiatka na kwiatek motyle, brzęczą basem trzmiele, zalotnie śpiewają kosy i śpiewaki. Na przewróconym drzewie usiadł właśnie nieduży motyl o modrych skrzydłach. On też znalazł się w kolekcji naszych przyrodniczych spotkań tego dnia. Po późniejszym sprawdzeniu znamy nazwę naszej skrzydlatej piękności. To motyl z rodziny modraszkowatych zwany Modraszkiem Korydonem. Podobno występuje tylko w jednym pokoleniu w roku od lipca do końca sierpnia. A ten sobie w maju nad Wartą lata, zresztą nie samotnie. Kolejna przyrodnicza ciekawostka Toż ludziska jeżdżą setki kilometrów żeby zobaczyć podobne krajobrazy, posłuchać natury i stać się uczestnikiem spektaklu pt: „ Pierwotne tętno przyrody”. My jesteśmy od domu ok. 10 km. Spędzamy w tym uroczym zakątku dobre 1,5 godziny i tylko obiecany obiad powoduje, że ruszamy w dalszą drogę.
Jedziemy wzdłuż Warty znów krętą wąską ścieżką pośród roślinności łęgowej. Nawet czasami jest niebezpiecznie i tylko nasze dobre opanowanie roweru ratuje nas przed wylądowaniem w wodach Warty. Tymczasem opuszczamy gęstwiny i wjeżdżamy na łąkę. Przed nami kolejna, dosłownie kolejowa atrakcja. Łukowato wygięty wiadukt kolejowy z przeprawą przez Wartę to tzw. Północna Kolej Obwodowa nr 394 łącząca Kiekrz z Zielińcem.
Stajemy pod wiaduktem opartym na kilkudziesięciu wielkich betonowych słupach. Cała obwodnica ma długość 20 km i 300m. Odbywa się tu wyłącznie ruch pociągów towarowych, ale czasem można zobaczyć na tej estakadzie np. pociąg specjalny, który okazjonalnie wyrusza „wokół Poznania”. Sama estakada nad Doliną Warty robi wrażenie. Długość estakady to 1956 m. Widoczność z wysokości dobrych 30 metrów, zwłaszcza wtedy gdy estakada przekracza Wartę – bezcenny. Tymczasem przejeżdżamy pomiędzy podporami estakady czując się jak Hobbici w świecie ludzi czy elfów i ruszamy dalej na północ. Wspaniała łąka i przestrzeń kończą się jednak i wtedy znów wkraczamy na wąską leśną ścieżkę. Znów jesteśmy bardzo blisko Warty. Trochę piachu, ostre zakręty i improwizowane przeprawy przez strumyki. Docieramy do wąwozu którym płynie Różany Potok. Strumyk ma 6,5 km długości i wypływa z jeziorka Zimna Woda w rezerwacie Morasko. Skręcamy przed nim jadąc pod górę i wjeżdżamy na uporządkowany osiedlowy teren. Jesteśmy w wybrukowanym świecie osiedli naramowickich. Przemierzamy kilka osiedlowych uliczek i pojawiamy się nad Stawem Młyńskim. Za chwile przejeżdżamy pod wiaduktem trasy kolejowej nr 394 i po 10 minutach zatrzymujemy się w uroczej restauracji Fortezza. To specjalne miejsce, które w rzeczywistości jest elementem poznańskiej twierdzy, gości nas na obiedzie. Wspaniale odsłonięta cegła, przestrzeń i smak szparagowej zupy oraz cienkiego ciasta pizzy doskonale uzupełnia nasze braki żywieniowe. Choć cegłę powiedzmy sobie szczerze chłoniemy jedynie historycznie. Bo o poznańskiej twierdzy, i o tej restauracji w schronie pruskiej piechoty trzeba by opowiedzieć w osobnym eseju. Bo to przecież zupełnie inna militarna przecież historia.

