15 listopada – Operacja Ćap
Jest połowa listopada. Przed nami weekend. Wszyscy meldujemy się punktualnie o 6.00 rano i wyjeżdżamy z Poznania w kierunku Wałbrzycha. Mimo, że pochmurno i zaczyna padać wierzymy w swoje szczęście do pogody. I tak się dzieje. Przejeżdżając przez najwęższe przejście graniczne Czechy – Polska w Zdonovie z zadowoleniem witamy Słońce oświetlające wychodnie skalne w Masywie Adrspasko – Teplickich Skał. No to jesteśmy nad czeskim morzem – w teplickiej górno kredowej niecce sedymentacyjnej. Ładnie, zachęcająco brzmi. Meldujemy się w dzielnicy Kamenec w Teplicach nad Metuje w Pensjonacie Kaminek. To chyba jedyny obiekt czynny w tym terminie w interesującym nas miejscu. Pan Homza zaprasza do środka zabytkowej willi w swojej nieśmiertelnej podkoszulce pamiętającej walkę w kuchni przez ostatnie kilka wieczorów. A jeśli zamówione śniadanie ma wyglądać podobnie jak podkoszulka? Sympatyczny jednak uśmiech i brzuszek kucharza – właściciela całkowicie przysłania pierwsze mało higieniczne wrażenie. Śniadanie w porządku. Rozglądamy się ciekawie po jadalni z zabytkowymi witrażami , stylowymi drzwiami i drewnianymi intarsjami w płycinach boazerii. Tak. Urok tych gór i majestat skał był już długo przed wojną tematem dzieł wielu artystów. Znane są ryciny i rysunki Teplickich Skał już z roku 1739. Wydane zostały drukiem przez Gotfrieda Langhansa z Kamiennej Góry, krewnego twórcy bramy Brandenburskiej w Berlinie. Kto wie, może właśnie dzięki tej rodzinie i znanemu we wpływowych kręgach architektowi zainteresowano się egzotycznymi formami skalnymi ? Pamiętajmy, że Śląsk to świeżo od 1763 r. zdobyta przez Prusy prowincja. Praktycznie zgodnie ze współczesną granicą Czechy – Polska szła w XVIII w. granica prusko – austriacka. Czeska część Gór Stołowych przynależała zawsze do Świętego Cesarstwa Niemieckiego Habsburgów znanej lepiej jako Cesarstwo Austriackie. Zatem tym wnikliwiej przyglądamy się przedwojennym drewnianym działom sztuki zdobiących restauracyjne ściany. Czas sobaczyć je na żywo w jesiennej szacie. Stajemy przed zawieszoną mapą. Na dziś, bo dzień mamy krótki, decydujemy się na ambitny plan wędrówki. Postanawiamy dotknąć te grupy skał, które tworzą cześć Skał Teplickich. Na południe od Wilczego Wąwozu to Krowie Skały, Sępie Skały, Grupa Ćapa i Skaly zwane Jariskovymi. Kwaterujemy się w czystych pokojach z łazienkami i za chwilę jesteśmy już gotowi na marszrutę. Idziemy w kierunku stoku narciarskiego pośród szpaleru mniej czy bardziej zabytkowych willi. Zaraz wspinamy się wzdłuż słupów wyciągu narciarskiego na Kamencu. To jedyny wyciąg w tym szumnie zwanym ośrodku narciarskim w Teplicach. Przewyższenie stoku to 100 m. Długość trasy 480 m. Nie dochodzimy nawet do górnej stacji wyciągu, gdy natrafiamy na szlak zielony. Będziemy trzymać się go wiernie przez cały dzień. Już teraz podziwiamy Teplice z góry. Chłodno, Słońce i prawie bezchmurne niebo. Nie mija dużo czasu i zdobywamy pierwsze skupisko skalne. To Lokomotywa. Może i przypomina wielki parowóz ale bez przesady. Wchodzimy na płaskie skały i widzimy pod nami wejście do Teplickich Skał przy historycznym hotelu Orlik. Jesteśmy na wysokości 661 mnpm. Jest pięknie. Wyciągam z plecaka nawet lornetkę pożyczoną od Przyjaciela ze studiów jakieś 25 lat temu. Dzięki niej dostrzegam więcej. Przywołuję także wspomnienie o właścicielu lornetki. Czyż to nie piękne? Zawsze sobie w takiej sytuacji przypominam, że w końcu muszę mu ją definitywnie oddać. Prezesie – dziękuję.


Albo trochę bardziej na północ z górami Kamiennymi
Tym czasem kierujemy się na południe przez masyw Krowich Skał. Ścieżka jest kręta i wąska. Prawdziwy singiel track. Korzenie, drewniane drabinki i ciągle zaskakujące przewrócone drzewa. Przed grupą Sępich Skal skręcamy na zachód i idziemy ścieżką 23 mostów. To właściwie trawers Sępich Skał.
Pod nimi swoje kilka źródeł ma Skalny Potok. Tu dzięki drewnianym pomostom chroniony jest przed rozdeptaniem ekosystem źródlisk, liczne gatunki mchów i porostów. To bardzo dobrze, bo przecież przyroda jest tu najważniejsza. Jednak mokre drewniane platformy to lodowisko dla turystów, którzy powinni mieć co najmniej kije, a nawet raczki dla swojego bezpieczeństwa. Mimo kijów i ostrożności Mariusz ląduje dwa razy z przytupem na pośladkach. Nic się jednak na szczęście nie stało. Nauka z tego taka, że zawsze lepiej targać raczki ze sobą… Tymczasem schodzimy dość długo w dół. Po prawej mamy Skalny Amfiteatr a zejście rozpoczynamy z wysokości 710 mnpm. To musi trwać i być zapisane w stawach. Czujemy to! Za to przepiękny teatr skalnych form co rusz każde nam się zatrzymywać i podziwiać nieożywione teatrum.


Wreszcie po zejściu przez Teplickie Udoli docieramy do ścieżki, którym wiedzie okrężny szlak rowerowy wokół Adrspasko – Teplickich Skal. Szeroka, równa ścieżka to też moment na przerwę z małym posiłkiem z plecaka. Jak dobrze smakuje herbatka, przygotowany jeszcze w domu śniadaniowy pakiet. Choć jest już 14.00. Posiłek się przyda. Zaraz bowiem wspinaczka znów do góry, bo w końcu celem naszej wyprawy jest Ćap. Podchodzimy. Kiedy robi się monotonnie, przed nami wyrastają najdłuższe na trasie drewniane schody. Faktycznie- stromizna jest niezła. Wchodzimy na zalesione wypłaszczenie. Jeszcze jedna grupa skałek i przed nami ostatnie, krótkie podejście na najwyższą część stoliwa Adrspasko- Teplickich Skał. Jesteśmy na Ćapie – 785,9 mnpm. Rozpoczyna się listopadowy zachód słońca. Spektakl jakby specjalnie dla nas. Wchodzimy na 13 metrową wieżę z 2014 roku, i choć trochę wieje, to widok na wszystkie strony świata jest oszałamiający. Patrzymy na Broumovske Steny, Ostasz, Góry Sowie, Góry Orlickie, Góry Kamienne i Stołowe oraz Karkonosze na tle zachodzącego Słońca… Patrzymy też w kierunku Krzyżowego Wierchu. Tam też zachodzi Słońce. Może para Krzysiek i Tomek właśnie w tej chwili też zachwycają się zachodem. Aż nie chce się stąd schodzić. Tu na górze jeszcze jasno, ale pod nami w lesie mrok zaczyna wyłazić z zakamarków.



Czas płynie nieubłaganie, a przed nami jeszcze zamek Skaly i powrót przez las do Teplic. Gdy dochodzimy do dawnego letniego pałacu biskupów Kralowohradeckich decydujemy się podarować sobie ruiny zamku, które majaczą na skale za pałacem na pożegnanie z górami – na niedzielne przedpołudnie. Droga leśna za chwilę zmienia się w wąską asfaltówkę. Dla bezpieczeństwa przytwierdzamy do plecaków czerwone światełka i idziemy w dół. W ciemnościach zupełnych opuszczamy asfalt i leśną drogą zmierzamy wprost niebieskim szlakiem na stok narciarski na Kamencu. Zamykamy dzisiejszą pętlę. W pensjonacie czeka na nas ciepła woda i strawa. Przy piwie siedzą już Krzysiek i Tomek, których interesy zatrzymały dłużej w Poznaniu. Nie byliby sobą gdyby jednak nie wykorzystali tych kilku popołudniowych godzin. Zaliczyli Krzyżowy Wierch koło Adrspaskich Skał i zaczarowani zachodem Słońca przy stalowym krzyżu czekali aż spektakl pt. „koniec dnia” rozpocznie się na dobre. Wygląda na to że nasze dwa zespoły wzajemnie się widziały będąc na dwóch przeciwległych stoliwach. Teraz – Team Tomek i Krzysztof wyprzedzając nas o dwa piwa czekali na nas wiernie z obiadokolacją. Wierzcie mi była świetna.
A to podobało się naszemu gospodarzowi, który chętnie przyłączyłby się do naszego zespołu gdyby tylko pozwoliła mu na to jego małżonka.
Sobota – 16 listopada wędrówka po morskim dnie.
Po wspólnym śniadaniu o 9.00 dziarsko maszerujemy z Pensjonatu Kaminek ku głównemu wejściu do Teplickich Skał przy hotelu Orlinek. Mija nas vlacek – krótki szynobus, którym zamierzamy powrócić do Teplic wieczorem. Na razie promienie Słońca docierają do zakamarków skał, które kuszą nas swoimi wdziękami. Wędrujemy wydeptaną ścieżką wzdłuż szosy. Przepięknie oświetlone skały nisko jeszcze padającymi promieniami Słońca powodują, że robimy wspólne zdjęcie wykorzystując jednocześnie baner reklamowy Teplickich Skał. Idziemy wzdłuż rzeki Metuje. Dotkniemy dziś prawie jej źródeł. Tymczasem kupujemy bilety. Dwie tatranki na drogę muszą starczyć za posiłek na trasie. Jest pusto i chyba jesteśmy pierwszymi gośćmi dzisiejszego dnia. Pieczątka na dzień dobry na pamiątkę, bo przecież nie będziemy tędy wracać i ruszamy. Szeroka ścieżka świadczy o tym, że trasa jest wydeptywana tysiącami butów w sezonie. Tak to prawda. Odwiedzających to miejsce liczy się w dziesiątkach tysięcy turystów rocznie. Bogu niech będą dzięki ,że jesteśmy tu w listopadzie. Nawet nie zdążyliśmy się rozgrzać, a już pierwsza historyczna atrakcja. Drewniana altanka na skale i panorama na Łysy Wierch to tzw. Ozveno czyli Echo. Podobnych miejsc w Sudetach i nie tylko pełno rozsianych było po górskich szlakach turystycznych w całych Prusach i Austrii. Masowa turystyka niemiecka w XIX w nie mogła obejść się bez głośnego zaakcentowania swojej obecności. Do kanonu pobytu „ u wód” należało odwiedzić obowiązkowo jakąś niecodzienną atrakcję . W tym wypadku austriackie Teplickie Skały ,które po wielkim pożarze w 1824r. stały się bardziej dostępne. Przewodnicy prowadzili chętnych w skalne zakamarki, stawali nad przepaściami zrzucając kamienie, opowiadali o dziwnych zjawiskach i zdarzeniach. Zawsze na zakończenie górskiej przygody było hucznie, gwarno i smacznie z obowiązkowym piwem bądź sznapsem. W przypadku „ Echa” wycieczkę kończono wystrzałem z wiwatówki – małej armatki. Huk odbijał się od okolicznych skał ( od Łysego Wierchu) i niósł kilkukrotne echo, które brzmiało w uszach zmęczonych noszeniem w lektykach Pań jeszcze długo po zakończeniu tej niezwykłej przygody. Cóż, takie wtedy były standardy. A im wyższy status społeczny było głośniej , wygodnej i smaczniej. Chociaż nie powinniśmy generalizować… Tymczasem spacerujemy dalej i już wkrótce zatrzymujemy się przez robiącymi niezłe wrażenie schodami prowadzącymi do pozostałości zamku Strzemię. Z boku skałka zwana składem sera . Wejście na własną odpowiedzialność. Fakt – niezłe ćwiczenie na mięśnie pośladkowe duże. Jest co podnosić nogi, a kijki warto pozostawić na dole lub przypiąć je do plecaka jako zbędne w tym wypadku. Dwie wysokie wychodnie skalne tworzyły kiedyś podstawę tego strażniczego zameczku. Jakie niezwykłe umiejętności ciesielsko – budowlane musiały tkwić w głowach średniowiecznych architektów? Jak rozwiązano transport materiałów budowlanych, ociosywania skał, a później zamieszkiwania tu latami? Gdzie trzymano żywność, zapasy, konie? Wszak był to strażniczy zamek spełniający ważne funkcje policyjno – gospodarcze? Takie i inne myśli towarzyszą nam gdy pokonujemy ostatnią stalową drabinkę prowadzącą na najwyższą skałkę. Pomiędzy skałami istniała zapewne drewniana konstrukcja służąca za część mieszkalną. Świadczą o tym wyraźne widoczne kwadratowe otwory w których mocowano konstrukcyjne belki. Wąsko, a na finiszu nie ma więcej miejsca jak dla 5-6 osób. Wspaniały widok i dodatkowy ukłon dla budowniczych sprzed setek lat. Przepaść pod nami uzmysławia nam prawdziwą niedostępność dawnego zamku. I chociaż trzeba niezłej wyobraźni by wirtualnie dostrzec w tym miejscu dwie baszty, obwarowania, a nawet mały dziedziniec, można się o to pokusić. Właścicielami byli Panowie z Duby, którzy podczas wojen husyckich poparli wizję Czech zgodną z koncepcją cesarza Zygmunta. Nie był to dobry manewr Panów z Duby. Ich zamek wkrótce został zdobyty, a dla Husytów stał się niezłą kryjówką i bazą wypadowa na szlaki handlowe Śląska. Pokrzywdzeni niekoniecznie widzieli w nich „bożych wojowników”.
Po okrzepnięciu sytuacji politycznej w połowie XV wieku to oczywiście nie mogło podobać się okolicznym miastom i krzepnącej władzy stąd decyzja o wyprawie zbrojnej na zamek w celu jego unicestwienia. Tak też się stało. Ciekawe, że w spisie zamków wykupionych i zburzonych przez Ślązaków w 1447r. nie wymienia się Strzemienia. Czyżby został zburzony znacznie wcześniej? Ostatnią wzmianką jest informacja z roku 1607r. Zamek był wtedy opuszczony i niezamieszkały. Zbliżająca się wojna 30 letnia dla zamku Strzemię była kompletnie obojętna. Za to materiały budowlane zostały spożytkowane do budowy wsi Trmeny ( Stegreifen) dziś Kamenec – część Teplic nad Metują. Czy dwie skalne wychodnie z dala wyglądające jak kształt strzemienia mogły być przyczyną nadania zamku jego nazwy? Zapewne dla pierwszych właścicieli – Panów ze Skalic ( dzierżawców pobliskiego zamku Adrspach i Vizmburku ) pieczętujących się herbem Strzemię stanowiło to dowód, że miejsce jest szczególne i powinno dobrze wróżyć temu zamkowi na przyszłość. No, to się raczej nie spełniło. Bo do czasów Wojen Husyckich zamek zmieniał właścicieli jak rękawiczki… Jak chce Kasper Niesiecki Strzemieńczycy mieli brać aktywny udział w zabójstwie biskupa Stanisława ze Szczepanowa . Może nie mieli już co szukać w Małopolsce, zwłaszcza po kanonizacji Stanisława – dzisiejszego patrona Polski i udali się na emigrację? Dla nas ta historyczna otoczka jest świetnym dodatkiem do panoramy roztaczającej się wokół. Widzimy także wychodnie skalne, z których za kilka godzin będziemy mogli obserwować to miejsce. Łatwo je rozpoznać z pośród innych skał. Nad nami sztywno góruje metalowa czeska flaga. Kurcze, dodałbym ku zastanowieniu innych flagę z herbem Strzemię. Niech łopocze. Schodzimy przodem do drabinek bo rzeczywiście, te są ustawione prawie pionowo.

Przed nami dalsza droga wzdłuż Skalnego Potoku. Piękne ściany, które ze swoją południową ekspozycją zmusiły do ustawienia kilku piaskowcowych ławeczek kuszą do ich wykorzystania. Wystawiamy twarze do Słońca. Trudno uwierzyć, że jest połowa listopada. Oj, prawdziwie to wzmacniająca przerwa. Mija nas rodzinka czeska z rowerową przyczepką i dwójką maleństw. Na jednej ze ścian wmontowano tablicę informującą, że 30 sierpnia roku 1790 r. podziwiał austriackie Skalne Miasto sam” książę poetów” J. W. Goethe. Cóż, wtedy jeszcze Teplickie Skaly nie były tak dostępne jak dziś. Poeta rysował więc majestatyczne bloki w swoim szkicowniku raczej z dróg okalających masyw. Jego zainteresowanie dziką przyrodą, magią gór jest znane. Zdolności rysunkowe pozwoliły mu stworzyć wspaniały pamiętnik z tej podróży. Tych kilkanaście rysunków z Teplicko – Adrspaskich Skał podziwiać można w Muzeum w Weimarze. Nikt jednak tam nie piszę, że jego wyprawa była opłacona przez wywiad pruski, który był wielce zainteresowany szczegółowym opisem gór graniczącymi z powiatem Waldenburg i Glatz. Taki sobie niewinny poeta – romantyczny szpieg.
Dochodzimy do Skalnej Bramy w gotyckim stylu i datą wykutą w piaskowcu 1824r. Data przypomina o pożarze w skałach. Nie był to taki znów zwyczajny pożar. Masyw palił się przez kilka miesięcy co zawdzięcza sporym pokładom torfu i mchom. A z drugiej strony kto to miał niby gasić? Grunt żeby nie wyszedł ogień poza skały i nie zagroził domostwom. Ale o to się ludzie postarali gdyż nie notuje się wtedy żadnych ogniowych kataklizmów w okolicznych miejscowościach. Dalsza wędrówka doprowadza nas do skałki zwanej Rzeźnicka Siekiera, a potem do Strażniczej Wieży. Tu zaczyna się pętla która tworzy z Anenskim Udoli podstawową drogę turystyczną dla przybywających komercyjnych wycieczek. Ruszamy do najbardziej spektakularnych obok zamku Strzemię skalnych dziwów. Wielki Plac Świątynny z basztą skalną zwaną Kapucynem. Pod Kapucynem znajduje się wąskie przejście do Skalnej Kaplicy. Przepięknie, prawie nienaturalnie układają się tu bloki. To właśnie tu znajduje się najgłębsza szczelina w całym masywie – 60 m głębokości. Tak, oprócz wielu szczelin ( w całym Zresztą, Góry Stołowe to przecież najlepszy przykład piaskowców górnokredowych o ciosowym układzie skał w Europie. W pobliskiej skalnej niszy zwanej chram czyli kościół, w XIX wieku grywała orkiestra. Oczywiście ze względu na świetną akustykę i to za pieniądze. Sprawdzamy. W końcu jest listopad. Nie ma już gnieżdżących się w szczelinach licznej grupy ptaków. Wierzcie mi akustyka świetna. Pod Martinskimi Ścianami dostrzegamy nawet dość liczną grupę kosodrzewiny. To niesamowite – podniecamy się – na tej wysokości? Zaraz jednak doczytujemy, że nasadzenia dokonał człowiek. Tu też znajdują się pseudojaskinie. Zwaliska kamieni powstałe przez tysiące lat poprzez różne formy wietrzenia i tworzące system korytarzy może mieć zaskakujące długości. Uznaje się, że w całej Niecce Teplickiej znajduje się 112 jaskiń i przepaści. Przebadano gdzieś 50 % terenu więc pseudojaskinie nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. Najdłuższą jest Jaskinia Teplicka mierząca 1065m! Potem Jaskinia pod Lucyferem – 390m i Jaskinia Rerichova – 209m w Adrspaskich Skałach. To w nich przetrwały owadzie relikty polodowcowe, które nie wiedzą, że ta epoka minęła już 12 tysięcy lat temu. Nadal w ciemnych jaskiniach żyją sobie spokojnie chrząszcze kusaki, skoczogonki i pająki z Bathypanthes Eumenis na czele . Najbliższych ich krewnych spotkać można dopiero na Syberii albo Szpicbergenie. Dotyczy to także wielu porostów i mchów które dostrzegamy Najlepszym wrażeniem zawsze jest pobyt w skałach latem gdzie w szczelinach zalega śnieg oraz, niższe od ogólnej, temperatura i to o 20 -30 stopni. Gdy docieramy do rozwidlenia szlaków zielonego z niebieskim wybieramy zielony w kierunku Janowic. Podchodzimy trawersem pod Nad Srazem i dotykamy polany z rozległym widokiem.
Bathyphantes Eumenis – pająkowa osobliwość

Po godzinach spędzonych pośród skał i lasów to miłe spotkanie z rozległą panoramą. Zaraz jednak wracamy na szlak w kierunku Wilczego Wąwozu. Ten odcinek to już wąska ścieżka. Widać że tłumy turystów się tu nie przewalają. Za to jej tajemniczość, te krótkie podejścia, wspinanie się na skałki, zejścia po drobinkach, mokre odcinki to prawdziwa przygoda i satysfakcja z pokonania tak różnorodnego, wcale nie łatwego szlaku. Wądoły – tak można pokrótce określić tę ekscytującą drogę . Po drodze spotykamy wspaniały punkt widokowy za Skalnym Grzybem. Doskonale możemy teraz obejrzeć z innej perspektywy zamek Strzemię. Przed nami ostatni odcinek trasy do Wilczego Wąwozu . Strome zejście zwane siedmioma schodami . W końcu jest – Wilczy Wąwóz. To naturalna granica pomiędzy Teplickimi a Ardspaskimi Skalami. Ze względu na podmokły teren szlak prowadzi po drewnianej kładce. W pobliżu są źródła Srebrnego Potoku, który rozdwaja się i płynie w dwie strony . Co prawda oba potoki wpadają do tej samej rzeki – Metuje ale za to na dwóch krańcach masywu. Jeden ma swe ujście przy hotelu Orlik w Teplicach Górnych, drugi potok tworzy Wilczy Wąwóz w połowie jego długości. Typowy przykład bifurkacji miejsca. Klika tablic informuje nas o roślinności i zwierzętach zamieszkujących ten ekosystem. Do połowy XIX w. spotykano tu także wilki, co świadczy dobitnie o niedostępności tego miejsca.… Metuje, która płynie przez drugą część Wilczego Wąwozu ma swoje źródła niedaleko. W 1975 r. urzędowe rozporządzenie ustaliło źródła rzeki na wzniesieniu nad Hodkovicami na zachód od Adrspaskich Skal. Zakończył się więc geograficzny spór.

Wcześniej uważano nawet, że jej źródła są po pruskiej stronie koło Łącznej albo na wschodnim skraju Adrspaskich Skał. Równie frapująca jest etymologia nazwy która głosi, że imię rzeki jest pamiątką po wcale nie słowiańskim języku. „Medh” oznacza w języku indoeuropejskim przymiotnik „środkowy”. Metuje rzeczywiście jest rzeką pomiędzy Upą a Orlicą. Ale też dzieli na dwie części największy kompleks skalny w Czechach, dokładnie po środku. Jak to wiedziano w odległych czasach nie mam pojęcia, ale chylę przed ta wiedzą głowę. Tymczasem mnisi z Broumova nadanie nazwy rzece widzieli w wyprawie jaką podjęli w dzikie góry ich protoplaści gdy osiedlano ich tu w XII w. Szukając źródeł tej rzeki jeden z mnichów, pomiędzy skałami miał znaleźć pokaźnych rozmiarów pszczele gniazdo i krzyknął do swych kamratów „Hej, med tu je”. I tak już zostało. My na żaden miód w listopadzie nie liczymy ale już wiemy, dzięki rosnącym nam przed oczami skałami, że zdążymy przed powrotem na jedno piwo. Przed nami granica Adrspaskich Skał. Tu w tym miejscu Srebrny Potok wpada do Metuje. A źródła tej rzeki kuszą, bo są jakiś 1 km stąd… Wspinamy się stromymi schodami z poziomu Wilczego Wąwozu i za chwilę stajemy znów w skalnym świecie przy schodach odchodzących w dół.
Nimi można wprost skierować się do Skalnego Jeziorka, które jak głoszą miejscowi gondolierzy nigdy nie zamarza i ma magiczną noc. No tak. Bo spuszczają z niego wodę w październiku, a magiczna moc wód objawia się po jej napiciu, bo biega się wtedy całą noc…taka to moc. Dziś komfortowo idziemy w dół, spotykamy może jedną parkę zwiedzających. Latem by przepłynąć się płaskodennymi łodziami w 50-60 osób po jeziorku trzeba czekać ok. godziny. A potem w tłumie po schodach wraca się by odwiedzić jeszcze jedną sławną atrakcję – wodospad. My też wchodzimy w niszę skalną mijając popiersie J. W. Goethego. Z tej strony autor „Cierpień Wertera” też był, bo od ponad 150 lat wielką sławą podróży między skały cieszył się Wielki Wodospad. Teraz go nie ujrzymy, bo nie ma jeziorka.
W sezonie jednak sączy się spomiędzy skał niewinna strużka. Na sygnał dany przez Przewodnika obsługa łodzi podnosi zastawkę i wtedy uwolniona Metuje spada z impetem w dół. No to robi wrażenie, a jak jeszcze ludzisków woda ochlapie, piskom i wrzaskom nie ma końca. Po wyjściu ze skalnej niszy idziemy kilka stopni pod górę i podziwiamy ostatni dziś widok tzw. Małą Panoramę. Po bokach wcięcia, które trzymały niegdyś mosiężne płyty. Płyty, które co bogatsi fundowali na wieczną rzeczy pamiątkę i umieszczali tam swoją godność i datę by w ten sposób upamiętnić się na wieki. W końcu dokonali wyczynu gdzie w dzikich ostępach udało im się wywieźć wrażenia, które zapisywali w pugilaresach i opowiadali podczas spotkań towarzyskich ubarwiając opowieści spotykanymi na trasie niebezpieczeństwami. Widać tę dramaturgię często, np. w rysunkach odwiedzających. Zapewne po I albo II wojnie światowej płyty komuś tak się spodobały, że sobie je przywłaszczył. A może zniknęły bo większość z nich była w języku niemieckim? A to mogło przeszkadzać…Bardziej trwałym pomysłem było wykucie w skale napisu. Niektóre z nich przetrwały i możemy dziś odczytać nazwiska i daty, które robią wrażenie, np. rok 1844, 1839…Mniej zamożni pisali farbami na skałach i czasami można jeszcze cokolwiek odczytać. Cóż, pojęcie „ochrona przyrody” dopiero wtedy raczkowało…Po takiej wędrówce gdy osiągamy poziom Małego Wodospadu, a przed nami jest szeroka piaszczysta ścieżka, skałka Lwica i Matka Boska z Dzieciątkiem już nie robią na nas takiego wrażenia. Rozsądek i zmęczenie postanawiają, że wyjście z Adrspaskich Skał będzie już po płaskim. Odpuszczamy zatem dłuższą i bardziej wymagającą drogę przez skałki: Pająk, Starosta i Starościna oraz Kochankowie na rzecz Słoniowego Rynku, Wieży Elżbiety, Zębu Karkonosza, Głowy Cukru, Stopy i fotelu Karkonosza oraz Skalnej Bramy. Skalana Brama to pierwotne wejście do Skał na trasę turystyczną, którą z nakazu właściciela tych terenów rodziny Nadhernych przygotowano dla turystów w roku 1839r. Tak. Nie ma pomyłki w dacie. Zakopane i Czarnochora nikomu wtedy do głowy nie przychodziła. A jak sobie uzmysłowimy, że po pruskiej stronie pod Szczelincem w 1813r. pan F. Pabel uzyskał pierwszy na świecie patent górskiego przewodnika to oczy nam się otworzą jeszcze bardziej. Towarzyszy nam wijąca się jak minóg – Metuje. Spoglądamy z mostków na płynące wody rzeki. Muzycznie i z gracją wody rzeki czeszą najdłuższy europejski mech, a w pobliżu mostku dostrzegamy polujące nieruchomo pstrągi. Mieszkańcem tych wód są też o wiele rzadsze minogi z gromady kręgoustych. Tajemnicze zwierzęta nie pokryte łuskami z siedmioma skrzelowymi szczelinami trudno dostrzec i jedynie okres tarła (kwiecień – maj) to czas kiedy możemy mieć szczęście. Po minięciu Głowy Cukru wchodzimy nad brzeg jeziora. Pięknie wygląda wodna przestrzeń. Jezioro powstało w dawnej kopalni piasku, który posłużył do wybudowania wielu budynków użyteczności publicznej w okolicy za czasów baronów Nadhernych, którzy stworzyli pierwotną infrastrukturę Adrspaskich Skał już w poł. XIXw. Jeszcze przy wyjściu wbijamy sobie pieczątkę z tego miejsca do pamiątkowych książeczek. Co prawda Pani kasjerka musi wyciągnąć ją z czeluści biurka, ale w sezonie nigdy by się na to nie zgodziła. Informuje nas z szelmowskim uśmiechem, że wtedy oznajmiłaby, że takiej pieczątki zwyczajnie nie ma. Ale teraz zaszczyciła nas rozmową i pieczątką. Przed nami godzina czasu do odjazdu szynobusu – vlacka. Słońce zachodzi i zaczynamy czuć chłód. Wszystko zamknięte oprócz niedalekiej od dworca restauracji.

Gdy zasiadamy za stołem i zamawiamy po piwie na dworze się ściemnia. Vlacek przyjeżdża punktualnie. W środku wagoniku kupujemy bilety u konduktora, który jest żywcem wyjęty z filmu „Pociągi pod specjalnym nadzorem”. Kilka stacji i jesteśmy w Teplicach. Na deptaku zatrzymujemy się jeszcze w restauracji na zupkę i piwo i dopiero koło 18.00 lądujemy w Pensjonie Kamienek. Jedzenie doskonałe i w odpowiednich ilościach. Ale jak się okazało nie było to zakończeniem dzisiejszego dnia. Dwa Tomki, Krzysiek i autor tego artykułu postanowili w sobotni wieczór nawiedzić jeszcze miejscowy klub. Jak muzyka wykonana na żywo przez przybyszów z Polski na czeskich instrumentach oraz samoistnie pojawiających się sponsorach alkoholowej zabawy pod postacią autochtona Dalibora może rozgrzać do czerwoności smętny klub w listopadowy wieczór wiedzą tylko uczestnicy tej spontanicznej wieczornej wyprawy do miasta….
PS. Dziękujemy Dalibor za pełne szklanice i objawienie nam o 3.00 nad ranem krótszej drogi, (choć spoza szlaku) do naszego pensjonatu.
A tak to było wieczorem. Występ na żywo w teplickiej knajpie u uciesze czeskiej gawiedzi.
17 listopada – Skaly i Płaskowyż Rozsochatec
Śniadaniem należy dzień zacząć. I tak jest. O 9.00 jesteśmy już gotowi na podjęcie kolejnych wyzwań. Żegnamy się z uśmiechniętym naszym Gospodarzem. Widać że nasza ekipa przypadła mu do gustu. Któż nie chciałby być chwalony za przygotowane jedzenie i dostrzeganie elementów wystroju pensjonatu, których często już nikt nie dostrzega. Plan na dziś to niezaliczony pierwszego dnia zamek Skaly oraz Krzyżowy Wierch. Potem przejazd do domu. Podjeżdżamy zatem do maleńkiej wsi Skaly. Cisza i jesienny spokój. Obok szosy dwa jeziorka: Czarne i Biały Rybnik, które z pewnością służyły początkowo jako stawy hodowlane, a później stały się romantycznym elementem parku będącego integralną częścią pobliskiego pałacu. To kompleks skalny nazywany Jariskovymi Skalami od nazwiska świetlanej postaci krajoznawstwa czeskiego Alojsego Jariska. Na razie kroczymy poranną porą wzdłuż Czarnego Jeziorka i zaczynamy wspinać się na stok masywu Skaly ( 694m). Trochę ślisko, bo w nocy nawet popadał śnieg, ale Słońce już towarzyszy nam w wędrówce. Wkrótce idziemy stopniami wykutymi w piaskowcu. Wkraczamy w świat zapomnianego domostwa osadzonego niegdyś na wychodniach skalnych.
Ruiny zameczku powstały z pewnością już w XII/XIII w. Tak jak w Strzemieniu i tu skały uformowano do potrzeb budowli. Zachowało się za to o wiele więcej dodanych przez człowieka murowanych elementów. A to brama, czy część wieży, jakiś okienny otwór, wielka nisza – może kiedyś nawet skarbiec. Pierwszy znany właściciel zamku w roku 1353, Rubin z Rampachu, przeniósł tu zarząd swego majątku z pobliskiego Starkova, a 50 lat później majątek Skaly należał już do sławnego Maciej Salawy z Lipy – seniora. Ten zwolennik Husytów opanował wkrótce włości Klasztoru z Broumova, a potem przeszedł na stronę cesarską co uratowało zagrabiony mu poprzez zasiedzenie majątek, gdy po bitwie pod Lipanami ( 1434) wiatr polityczny w Czechach się zmienił. Ot cwaniaczek . Jego synowi nie wystarczył majątek po ojcu więc zajął się modnym w tamtym czasie rozbojem co doprowadziło do granic wytrzymałości śląskie miasta, które zdecydowały się zburzyć bazę wypadową rycerza – zbója Salawy za pomocą zjednoczonych własnych sił zbrojnych. Ostatecznie zamek nie funkcjonował już w początkach XVII w. a po Wojnie Trzydziestoletniej od ostatnich właścicieli pana Wilhelma Albrechta Krakowskiego z Kolovrat zamek zakupiła kapituła nowo powstałego biskupstwa Kralowohradeckiego. Wtedy to osada Skaly zmieniała swą nazwę z Katzenstein na Bischofstein. Nie chodziło jednak o zamek, a ziemie do niego należące, a że to ustronne miejsce i ładne to też biskup Ferdynand Sobek z Bilenberku na miejscu podzamkowego folwarku wybudował sobie pałac godny wakacyjnej biskupiej siedziby. Ze szczytu obserwujemy wschodzące Słońce nad Teplickimi Skalami. Chyba nie widać stąd wieży na Ćapie, ale i tak jest pięknie. Za chwilę schodzimy w kierunku pałacyku pod zamkiem. Wszak powtarzanie drogi w górach to ostateczność. Otoczony wysokim murem pałacyk na rzucie kwadratu dziś bardziej przypomina czasy empire z portykiem z sygnaturką i polskim dachem, choć jako obronny dwór istniał już w połowie XVI w. Biel pałacyku z zamkniętym murem ogrodem służył kapitule z Hradec Kralove do 1948r. Dziś osada ta to kilka starych chatynek przerobionych na turystyczne chaty. Kusi by kiedyś przyjechać tu rowerem i zrobić okrężne szlaki wokół skalnych miast. Wsiadamy do samochodów i ruszamy do Adrspachu. Zatrzymujemy się na wielkim parkingu skąd latem dziesiątkami ruszają turyści na szlak okrężny do Adrspaskich Skal. My idziemy dokładnie w przeciwnym kierunku. Przed nami Krzyżowy Wierch. Samotna grupa piaskowcowych bloków tworzy z góry kształt podkowy. Zanim na górze pojawił się krzyż w 1857r. góra zwana była Rozsochatec czyli po naszemu pewnie rosocha. Skąd Ludziska w przeszłych wiekach wiedzieli, że z lotu ptaka ta grupa skał właśnie na kształt podkowy jest stworzona… zdumiewające. Prawie tak samo jak rysunki na Płaskowyżu Nazca. Nic to. Wędrujemy żółtym szlakiem pod górę i za 20 minut stajemy przed drewnianymi schodami. Prowadzą one do skał z drogą pielgrzymkową. To prawdziwa droga krzyżowa. Do form skalnych jesteśmy przyzwyczajeni ale to, że czekają nas w podejściu po schodach na Krzyżowy Wierch formy lodowe nawet nam przez myśl nie przeszło. Ze szczelin drewnianych poręczy zwisają lodowe kruche konstrukcje. Każda to miniaturowe prawdziwe arcydzieło sztuki. Ciekawe zjawisko jest niezwykłe, zwłaszcza ze względu na swą ulotność. Wystarczy kilka 2-3 stopnie temperatury więcej, albo promień słoneczny, by ta sztuka królowej śniegu zniknęła na zawsze. Tomek dzielnie więc uwiecznia na zdjęciach tę ulotną sztukę. Na skałach w niszach jest umieszczonych 14 ostatnich przypadków Chrystusa w drodze na Górę Oliwną. Droga powstała zapewne dzięki zaangażowaniu biskupów Kralovohradeckich w XVII w. Wreszcie koniec – wysokość 677 m. Wspaniała panorama na Karkonosze i Adrspaskie Skały. To piękne zwieńczenie naszej 3 dniowej podróży. Teraz każdy powrotny krok w dół będzie świadczył o pożegnaniu z górami. Jeszcze zdjęcie przy metalowym Krzyżu. Na jego piaskowcowym postumencie reliefy ze św. św. Anną, Józefem i Janem z Nepomuk. Cóż, stać tu wiecznie nie będziemy. Czas do domu. Jeszcze w drodze powrotnej postój pod Ślężą na obiad. Ślęża – ot ciekawy temat. A że byliśmy nad czeskim morzem? Czas na krótkie wyjaśnienie.
Adrspasko – Teplickie Skaly to część większego spójnego terenu zwanego Niecką Policką. Ta z kolei jest częścią Depresji Środkowo Sudeckiej. Jakieś 300 mln lat temu na początku ery paleozoicznej powstało zapadlisko (zapewne poprzez ruchy tektoniczne zwane orogenezą alpejską – pamiętam jakby to było wczoraj). Ta niecka otoczona wysokimi górami, powstałymi jeszcze w czasach kaledońskich i hercyńskich ruchów, bardzo szybko stała się niecką sedymentacyjną zbierającą z okolicznych gór wszelkie nanosy rzeczne . W nieskończoność niszczone wulkaniczne skały oddawały swoje skalne drobinki rzekom, a te transportowały je do morza tworząc jego dno. Gdy morze ustępowało, dno morskie stawało się dostępne dla wszelkich erozji . Kiedy klimat się zmieniał znów niecka wypełniała się wodą i proces powtarzał się. A że było to za ery kredowej – (135mln lat) te piaskowce, które dziś zachwycają gatunek homo sapiens zwane są piaskowcami kredowymi. Zlepione drobinki kwarcu, piasku, margli i iłów wapiennych stworzyły pod wpływem ciężaru i wytwarzanego ciśnienia obliczaną na 500 m grubości piaskowcowe skały. Panu Bogu znudziło się w końcu to morze i pozwolił mu ustąpić (cokolwiek to znaczy). Gdy morza zabrakło w okresie trzeciorzędu tzw. pofałdowanie saksońskie poukładało sobie dawne dno morskie w owalny kształt. Powstało kilka grup skalnych. Zwarte niegdyś dno ciepłego kredowego morza czekało już tylko na działanie całej gamy wietrzeń i erozji. Spękania, pionowe pęknięcia i warstwowe szczeliny były już tylko preludium do kolejnych działań czynników egzogennych, które stworzyły Panu Bogu, przyrodzie i ludziom prawdziwie rajski świat.
Co roku odbywa się w Teplicach festiwal filmów wspinaczkowych. Co roku także bieg przez Teplickie Skały zwany Bufo Cross. Magia tych skał sprowadziła także amerykańską ekipę, która kręciła tu sceny do filmu „Opowieści z Narnii ”.

