Dziedzictwo Puszczy Noteckiej Józef i Marianna, Kamiennik i Kwiejce

     Był zwyczajny letni dzień 1879 r. Skwar lał się z nieba niemiłosierny. Wraz z pierwszym zżętym zbożem, leśną drogą z Zieleńca do Kamiennika zmierzał powoli wóz zaprzężony w dwa mocne konie. Kurzyło się spod końskich kopyt, ale wiatr rozwiewał ten kurz poza twarze woźnicy i jego córki. Od dawna 16 – letnia Marianna Kubisiówna prosiła swego ojca by zabrał ją do Kamiennika, gdzie nad Miałą pracował wodny młyn. Teraz u młynarza przecież spory ruch. Przybywają z okolicy gospodarze i czekając na zmielenie swego zboża wymieniają najświeższe wiadomości, przepijają i załatwiają swoje sąsiedzkie sprawy. Jest to więc doskonałe miejsce, by i okoliczna młodzież poznała się bliżej i nauczyła się od ojców dobrosąsiedzkich zwyczajów. Czyż to nie czas by i Marianna zobaczyła wielki świat? Ojciec Marianny spełnił więc życzenie córki i teraz jechał przez las odpowiadając na jej nieustające pytania. Droga wlokła się niemiłosiernie, ale Marianna oglądała się ciekawie wokół. Na postoju nawet zerwała przydrożne kwiaty i swoimi smukłymi palcami pracowała nad kolorowym wiankiem. Oj tak! Czas dla Marianny był już najwyższy, by wianek swój dziewczęcy ofiarowała jakiemuś dobremu człowiekowi. Gdy tylko osiągnęli cmentarz w Kamienniku ruch zwiększył się na głównej drodze z Kwiejc. A to bosonoga Jagna z koszem pełnym ziół zmierzała w kierunku młyna, a to jakiś konny parobczak przemknął oklep na koniu jak strzała, a to dwie głośne dziewuchy spierały się nad koszem z grochem i wymachiwały nim jakby wcale nie był pełny, zatem groch ozdobił trawę i piasek obok miejscowej karczmy. Przed zalewem, w którym odbijało się jasnobłękitne niebo, stało już kilka wozów z drewnem, kłosami, perliczkami w klatkach i wikliną. Gospodarz Andrzej Kupiś zatrzymał się i pozdrowił znajomków poczym przywitał się klepiąc po plecach młynarza Frulicha. Niemiec zdjął czapkę i uśmiechnął się także do schodzącej z wozu Marianny, która już swoimi figlarnymi oczami wodziła ciekawie po obejściu. Jakież tu cuda, ruch i gwar ! Nawet powietrze dzięki wodzie i turkoczącemu kołu młyna stało się jakieś bardziej rześkie i przyjazne. Wszyscy ze wszystkimi dyskutują, częstują gorzałką, chlebem i suszoną kiełbasą. A co chwilę ktoś nadjeżdża, zatrzymuje się, cmoka na konie, te piją wodę z podstawianych wiader. O, zwłaszcza te dwa rosłe siwki prezentują się wyjątkowo pięknie. Marianna podchodzi do nich i głaszcze im chrapy. Nagle na wóz dziarsko wskakuje 22 letni Józef Boch i prawie zastyga w swoim skoku, gdy widzi czarne warkocze i oczy, które zdobiąc uśmiechniętą twarzyczkę Marianny, wraz z jego siwkami tworzą najpiękniejszy pejzaż jaki w swoim życiu widział. Ten dzień zmienił życie Józefa. Przez następne miesiące będzie z Marianną spotykać się w połowie drogi pomiędzy Kamiennikiem a Zieleńcem. Ich spotkania będą gorące, jak spełnienie wyczekiwanych marzeń, jak zapach drgającego powietrza nad łąką, jak galop konia podczas kawaleryjskiej szarży. Za rok, w 1880 staną na ślubnym kobiercu i dożyją wolnej Polski garnąc do siebie czeredę wnuków. Leśna droga stanie się ich miejscem, które będą przywoływać zawsze z rumieńcami na twarzach. Ostatni raz przemierzą tę drogę jadąc w drewnianej trumnie na katolicki cmentarz w Piłce.

Czy to nie znamienne, że najstarszemu drzewu w Puszczy Noteckiej nadano imię Józef. Czy to tylko przypadek, że rośnie ono koło wsi Marianowo? Ta krótka miłosna historia miała miejsce w Puszczy nad Notecią naprawdę. Nazwiska i imiona i rok 1880 naprawdę się spotkały, a leśna droga z Kamiennika do Zieleńca odegrała w tym zbiegu okoliczności rolę niepoślednią.

140 lat później przemierzamy na piechotę tę samą drogę co przez miesiące Marianna i Józef. Wychodzimy z Kamiennika w pobliżu młyna. Zalew Kamiennik z plażą wiejską prezentuje się bardzo zachęcająco. My jednak zmierzamy ku kościółkowi górującemu na wzniesieniu. Świątynia katolicka powstała tu jeszcze w XVII w. lecz, właściciel Piotr Sapieha przeniósł ją do Piłki. Protestanci musieli podążać do zboru w niedalekim Chełście. Za ostatnim gospodarstwem na granicy wsi podchodzimy do wysokiego krzyża. Mała tabliczka pod krzyżem informuje, że jest to ewangelicki cmentarz. Brak ogrodzenia, zniszczone nagrobki, porastająca wszystko zieleń. Jakiś smutek, zadumanie ogarnia nas na samym początku wyprawy. Nieswojo nam chodzić po cmentarzu, gdzie nie ma alejek, a każdy krok to domniemane stąpanie po nagrobku tubylca sprzed 120 lat. Ruszamy zatem w drogę. Przed nami ok. 10 km ciąg leśnej drogi. Puszcza wchłania nas na całego. To w końcu druga największa puszcza w Polsce. Dolina Noteci była zawsze ziemią graniczną, dlatego też stanowiła naturalną granicę ludzkich światów. Początkowo pewnie Polan i plemion pomorskich, później Korony i Marchii Wschodniej, dalej Polski i Prus. To właśnie w XVIII w. rozpoczęła się wielka kolonizacja puszczańskich ostępów, którą na mniejszą skalę wcześniej prowadzili Górkowie, Opalińscy i Kwileccy. Sprowadzanie osadników z Holandii, później z innych obszarów Niemiec, także z Czech i Śląska do zagospodarowywania bagnistych nieużytków, mokradeł i bagien silnie zmieniły oblicze puszczy, ale nie wyrugowały jej znaczenia. Nie wszystkie wsie, osady i przysiółki miały okazję przetrwać do naszych czasów. Po niektórych pozostały tylko nazwy, czasami zarośnięty ewangelicki cmentarz, jakieś zarastające miedze, sztuczny staw czy kamień graniczny. Doskonałym tego przykładem jest miejsce po wsi Radusz koło Międzychodu. Dziś teren, który określamy mianem Puszczy Noteckiej to obszar o długości ok. 150 km i szerokości 30 km. W sumie to prawie największy las w Polsce. Rozciąga się od Santoka i Skwierzyny do Obornik i Rogoźna na wschodzie. Kręgosłupem tego leśnego świata jest rzeka Noteć. I choć w dużej mierze Puszcza Notecka to bory sosnowe, wydmy i piachy, w Dolinie Noteci znajdziemy także kilka rzek i jezior. Całość Puszczy to teren Natura 2000 oraz teren Leśnego Kompleksu Promocyjnego. Ciekawostką jest zespół śródlądowych wydm z najwyższą Sowią Górą ( 93mnpm), unikatowy w skali Europy. Piachy i monokultura sosnowa to cecha podstawowa tych terenów. Mimo ataku strzygoni chojnówki i zjedzenia przez nią w latach 20 tych XX w. 70 tys. ha to nadal druga co wielkości puszcza w Polsce.

Wędrujemy i podziwiamy urodę leśnej drogi. Kurz spod butów rozwiewa delikatny wiatr. Malowniczo prezentują się na krzewie żarnowca żółte kwiaty porastające pobocza leśnej drogi. Wędrujemy tak z przerwą na odsapnięcie. Zatrzymujemy się w pobliżu żółtych kwiatów żarnowca miotlastego. Przecież wyciąg z kwiatów żarnowca jest stosowany w lekach przy częstokurczu serca, migotaniu przedsionków, przy zaburzeniach krążenia. Trochę już przeszliśmy więc może prewencyjnie olejki eteryczne żarnowca przydadzą się i nam? W oddali słychać krucze nawoływania, przez drogę przeskoczył 2 roczny jelonek, a nawet łania. Nad głową krąży niestrudzony w swym locie myszołów. Naszym celem jest dotarcie do zielenieckiego cmentarza ewangelickiego. Skręcamy o jedną dróżkę za wcześnie i w konsekwencji trafiamy do samotnego, dawnego leśnictwa Radęcin. Zupełnie się tym nie przejmujemy. Droga bowiem przepiękna. Nagle przez piasek w poprzek drogi przechodzi demonstracyjnie niecodzienny gość. 5 centymetrowy dziwny stwór przebiera swoimi odnóżami po ziarenkach piasku i dość szybko przemieszcza się na drugą stronę drogi. Pochylamy się nad tą dziwną istotą. Tak to turkuć podjadek. Wygląd jak z filmu SF, mocne przednie odnóża i chwilowe wyjście w celach godowych na powierzchnię oraz drążenie kanalików pod powierzchnią ziemi to jego podstawowe cechy. Często uważany za szkodnika w ogrodnictwie i tępiony. To jeden z największych owadów w Europie! Tu na odludziu ma spokój od największego szkodnika przyrody – człowieka. Z chwilę oglądamy pomarańczowy, zgrabny budynek dawnego leśnictwa, dziś w rękach prywatnych. Doskonała architektura budynku z roku 1905, może 1910r. zdradza dobrą niemiecką robotę. Cóż za niespodzianka! Obok czeka na nas wiata myśliwska Koła Łowieckiego „Bóbr – Złota Kielnia”. Rany! A cóż to za powojenna myśliwska masoneria? Koło myśliwskie założone w 1947 r. zapewne zrzeszało resortową grupę utrwalaczy systemu. Kto bowiem mógł mieć zezwolenie na broń w tych czasach? Wszak w tych latach prężnie działała jeszcze antyradziecka partyzantka. Korzystamy z zaproszenia i rozsiadamy się na ławach za stołem. Gościnność nieobecnych myśliwych ze „Złotej Kielni” przerosła naszą wyobraźnię. Tomek znajduje bowiem na ławce zakapslowany „granat” o ciemnym smaku z Browaru Czarnków. Ta przerwa się przedłuży. Otwieramy butelkę i trochę jesteśmy zawiedzeni przestarzałym smakiem stojącego tu od niewiadomo jak dawna piwnego prezentu. Ruszamy dalej, wracamy na główną drogę i wkrótce ponownie skręcamy w kierunku Zieleńca. Dziś to jedynie zwyczajowa nazwa. Dawno już wraz z Przecznikiem i Borzyskiem, Gospódką i Dębowcem, Zieleniec jest częścią Kwiejc Nowych. Ale dawniej były to osobne osady i przysiółki zamieszkałe przez Kubisiów, Biniaków, Schmidtów, Sikorów, Kmiotków, Helaków i Buśków. To oni korzystali z pobliskich jeziorek Zieleniec, Warasz, Perskiego i Orzełek. Z jeziora Warasz wypływa zresztą rzeka Kamiennik – dopływ Miały. Przed pierwszymi zabudowaniami Zieleńca natrafiamy na duży krzyż oznaczający miejsce ewangelickiego cmentarza. Gdy wyruszamy w głąb zarośniętego friedhofu oczom naszym ukazują się kopuły grobów. Jest ich zaskakująco dużo. Stawiamy ostrożnie stopy pomiędzy reliktami nagrobków szczelnie przykrytych pierzyną z mchu. Zainteresowani podważamy kilka zielonych kołder, spod których ukazują się wspaniale zachowane cementowe albo ze sztucznego kamienia nie naruszone zębem czasu obramowania grobów. Zdumiewa nas precyzyjna obróbka. Dostrzegamy też celowo rozbite płyty marmurowe, które teraz stanowią wyzwanie dla miłośników puzzli. Co za ludzie? Zniszczyć grób i informację historyczną o pochowanej tu osobie. Jest to cecha bardzo małych hormonoidów o bardzo małym rozumku. Na jednym z nagrobków udało nam się jednak odnaleźć żeliwny znak firmowy Gebr. Lieske – kamieniarza i rzeźbiarza z Krzyża. Z drogi cmentarz nie wygląda na duży, ale gdy się trochę po nim przejdzie jest zaskakująco rozległy. Sięga on granicy doliny rzeczki Kamiennik. Wyraźnie też widoczna jest kwatera mogił dziecięcych wywołująca smutne wrażenie. Dziecięce groby zawsze wzruszają niezależnie kiedy kopane.

Dziś domy w Zieleńcu stoją jak dawniej oddalone od sąsiednich zabudowań. Często to już wypoczynkowe dacze. Przy furtce jednej z nich dostrzegamy stylową żeliwną klamkę. Idąc w kierunku szosy mijamy zagłębienie, które wypełnia jezioro Warasz. Postanawiamy wrócić do Kamiennika szosą. Przed nami kilkukilometrowa droga do Kwiejc. Z daleka widzimy już bielejąca blendami wieżę kościoła pw. Niepokalanego Serca NMP z Fatimy. Wcześniej jednak korzystamy z plaży nad Jeziorem Piast. Wiemy, że gdy teraz się poderwiemy z pomostu osiągniemy już bez przystanku wieś Kamiennik. Przed świątynią w Kwiejcach spotykamy zaułek pamięci z kamieniem upamiętniającym wszystkich dawnych mieszkańców tej wsi. Żelazny krzyż przy kamieniu to pierwotne zwieńczenie wieży kościelnej w Kwiejcach. Świetna kowalska, artystyczna praca. Zastąpił ją po gruntownym remoncie prosty krzyż na wieży. Z boku ustawiono wtórnie kilka zachowanych nagrobków cmentarnych, dzięki którym możemy odczytać nazwiska dawnych mieszkańców wsi. Kilka domów pamięta jeszcze dobrze przedwojenne czasy. Są wśród nich także szachulcowe staruszki. Przed wojną funkcjonowała w Kwiejcach placówka straży Granicznej. Cóż, Noteć przecież była rzeką graniczną. W drodze do Kamiennika przechodzimy jeszcze rzekę Kamiennik i za 4 km osiągamy wzgórze z kościołem w Kamienniku. O rany 3 razy Kamiennik wystąpił w niedługim zdaniu! Zdarza się. Idziemy jeszcze w kierunku zachodnim, by zobaczyć jak wygląda Miała za młynem w Kamienniku. Docieramy do ujścia rzeczki o tej samej nazwie. Przy ujściu Kamiennik dzięki bobrowym pracom rozlewa się jak mleko. Krótko odpoczywamy na zwalonym przez bobry pniu. Dopiero za chwilę dostrzegamy, że na gałęzi siedzi sobie spokojnie orzeł bielik. I on także jest zaskoczony naszą wizytą, więc dopiero za chwilę majestatycznie przelatuje przed nami i znika za ścianą drzew. To ładne przyrodnicze pożegnanie dzisiejszego dnia. Wracamy na kościelne wzgórze zwieńczone kaplicą z 1997r. Nasza marszruta po zapomnianych ewangelickich cmentarzach i leśnym dukcie w puszczy Noteckiej liczyła 25km. Ile kilometrów przez miesiące przemierzyli Józef Boch i Marianna Kubisiówna na leśnej drodze z Kamiennika do Zieleńca w 1879/80 r. zanim powiedzieli sobie sakramentalne „tak”?

Pozostanie to już na zawsze ich tajemnicą.