6.00 rano – tradycyjna, leniwa, zimowa sobota puka do okien śpiących jeszcze Poznańczyków. Widzimy to dokładnie dlatego, że o tej porze zmierzamy już przez Plac Wolności w kierunku Jeżyc. Pogoda zapowiada się doskonała. Nie ma wiatru, a temperatura jak na luty bardzo łaskawa. Zmierzamy ulicą K. Libelta ku wiaduktowi kolejowemu i wiaduktowi tramwajowemu PeSTki ( Poznański Szybki Tramwaj). Gdy przechodzimy pod nim słyszymy mknącą „bimbę” w kierunku na Morasko. To w tym miejscu znajduje się nowoczesny kampus akademicki. To jedna z najlepszych inwestycji tramwajowych komunikacji w polskich miastach. Z Dworca PKP na Pętlę Morasko, a więc 8, 1 km tramwaj pokonuje z kilkoma przystankami w ciągu 9 min. Doskonałe rozwiązanie dla wszystkich przyjeżdżających studentów. Wchodzimy na ul. Niską. Przy tej ulicy stał swojego czasu jedyny stały gmach cyrkowy w Polsce. Drewniana konstrukcja jako Cyrk Olimpia funkcjonowała dzielnie od 1931r. i w ostatnich swych latach służyła jako magazyn kostiumów Operze Poznańskiej, by w końcu zniknąć z krajobrazu miasta w najlepszym dniu jaki był możliwy. 31 grudnia 1994r. petarda sylwestrowa rozpaliła stare gmaszysko do maksymalnych rozmiarów i ogień sięgnął wysokości kilku pięter. Prawdziwe sylwestrowe widowisko trwało 2 godziny, a po zabytkowej konstrukcji, stworzonej na potrzeby PWK w 1929r. pozostały jedynie zdjęcia. Wchodzimy na ul. Grudzieniec. Idealna nazwa dla zimowej wędrówki. Po lewej na skarpie droga kolejowa nr 351 prowadzi nas do wiaduktu kolejowego przy ul. Kościelnej. Ten 150 letni obiekt dziś nie spełnia już właściwej roli dla transportu drogowego. Przejazd samochodów jest tylko jednokierunkowy. Wg. najnowszych koncepcji pod torami ma być przejazd z 4 pasami ruchu. Co czeka zatem stary zasłużony wiadukt przy kościelnej? Wchodzimy na teren Parku Sołackiego. Ten wspaniały Park powstał w 1910 r. Projektowano go jako serce dzielnicy willowej przeznaczonej dla poznańskiej elity. Wspaniałe wille zachwycają po dziś dzień swoją architekturą. W parku od początku działała restauracja Parkowa, a na spiętrzonym stawie królowały łódki, z których korzystały wypoczywające tu rodziny i pary zakochanych. Jeszcze większe inwestycje Park Sołacki przeszedł w Dwudziestoleciu Międzywojennym. Latarnie, nowa przystań, mostki i ławeczki uczyniły go prawdziwą perełką ogrodową miasta. Ba, była tu także 30 m wieża spadochronowa wysadzona w 1974r. Do dziś zachował się drewniany stylizowany przystanek tramwajowy. Jeszcze w latach 30 – tych odkryto w Parku Sołackim rzadkiego grzyba truflę rudą później także grzybowy endemit podziemniaczek. Jeśli ktoś myśli, że wzmianka o tych grzybach zimą jest trochę na wyrost to dodam, że w Parku Sołackim znaleźć można właśnie zimową porą zimówkę aksamitno trzonową, owocującą podczas tej pory roku. Świetny jadalny grzyb! Co prawda nie mamy czasu go teraz specjalnie szukać, bo droga przed nami daleka, więc postanawiamy skupić się na czymś łatwiejszym do odkrycia. Rzeka Bogdanka stanowi kręgosłup Parku Sołackiego. To przez jej spiętrzenie powstały dwa stawy. Na Dużym nie zobaczymy dziś już pływających łódek. Jak głosi nas dumnie tablica informacyjna znajdujemy się na terenie Użytku Ekologicznego z trasą dla zaawansowanych. Ok., będziemy się mieć „na baczności”. Rzeka Bogdanka jest najdłuższym lewobrzeżnym dopływem Warty na terenie Poznania. Ma prawie 12 km długości i wypływa w okolicy stawów na południe od ul. Słodyńskiej, a następnie wpada do Jeziora Strzeszyńskiego, przepływa przez Jezioro Rusałka i Park im. Adama Wodziczki i skanalizowana płynie sobie także pod ul. 23 lutego, by za ul. Garbary ujść do Warty. To właśnie Bogdanka zasilała od północy fosę miejską średniowiecznego Poznania. Za parkiem trzymając się szlaku rowerowego do Międzychodu przechodzimy pod dwupasmowa ulicą Niestachowską. Ulica upamiętnia istniejącą w tym miejscu wieś Niestachów, zwaną w dokumentach także Kundorf ( stąd Park Sołacki za okupacji Niemcy zmienili na Kundorfpark ). Zostawiając po lewej korty tenisowe Olimpia i Stadion na Golęcinie ( zaprojektowane przez Mariana Spychalskiego w 1938 r. – późniejszego marszałka Polski ), przechodzimy pod wiaduktem kolejowym nad Jezioro Rusałka. Zaraz nad brzegiem widzimy niezbyt ciekawy zestaw betonowych płyt. Zdarza się, że pojawiają się przy niej znicze. Cóż, i my zapalamy znicz pamięci. Warto bowiem wiedzieć, że jest to zbiorowa mogiła dziesiątków zamęczonych Żydów, którzy w terrorze, głodzie i chłodzie budowali na bagnach Bogdanki w czasach wojny Jezioro Elsensee – dziś Rusałka. Za tą zwiewną, słowiańską nazwą kryją się mroczne czasy wojny kiedy to Niemcy zadecydowali o zbudowaniu tu sztucznego zbiornika. Prawdopodobnie zbiorowa mogiła żydowskich więźniów jest 100 -150 m dalej, a te betonowe płyty to dawne podesty pod scenę dla orkiestry. Czy wojskowej czy więźniów? Wzmacnia ten przekaz informacja, że żydowscy zagłodzeni więźniowie musieli umacniać brzegi i dno przyszłego jeziora macewami demontowanymi z kirkutu przy ul. Głogowskiej. Do dziś zapewne tkwią one na dnie i brzegach Rusałki. Kto wie ile szkieletów towarzyszy macewom? Mogę tu przyjść i spacerować. Ale nigdy nie kąpałem się i nie będę kąpał się w tym jeziorze. Tego nauczył mnie Ojciec zawsze twierdząc, że na cmentarzu nie powinno robić się rzeczy niegodnych. W dupie mam zdanie innych w tej sprawie. Są co prawda trzy upamiętnione miejsc nad brzegami Rusałki ale dotyczą one rozstrzelanych 2000 więźniów z Fortu VII w 1940r. Szkoda, że nie ma stosownej informacji na temat pochodzenia Jeziora i budowniczych, może innym też by się odechciało korzystać z niego i jeść ryby. Las jednak przepiękny. Wędrujemy więc wzdłuż jeziora jego północnym brzegiem. Mijamy rzeczkę Golęcinkę, pomosty na jeziorze, bar i plażę. Za chwilę zostawiamy Rusałkę, płytkie 2 metrowej głębokości jezioro. I tak zawsze ktoś co roku topi się w tym akwenie. Przecinamy ulicę Lutycką po prawej zostawiając ruiny dawnego młyna na Bogdance. Mijamy też trzy Stawy Strzeszyńskie. Wkrótce dochodzimy do Jeziora Strzeszyńskiego. Tym razem to naturalne jezioro, nieco większe od Rusałki zdecydowanie głębsze. Ma do 8 m głębokości i jest bezlitośnie zanieczyszczane przez milionerów z Suchego Lasu i Złotnik, którzy potrafią sobie dom wybudować, ale kanalizacji już nie. Za to nad jeziorem- wspaniała plaża, pomosty, hotel, restauracja i rzeźby przygotowane przez Agencję ABC. Nas najbardziej zauroczyła instalacja Sławomira Brzoski Axis. Ten światowej sławy artysta tworzy pod presją, a właściwie inspiruje się własnymi podróżami. Jednym słowem nasz człowiek. Intuicja, zespolenie z przyrodą, wierzeniami, miejscową kulturą oto główne inspiracje Pana Brzoski. Tym czasem mijamy stałą bazę morsów poznańskich i udajemy się dalej północnym brzegiem jeziora. Ciekawe, że geografowie ustalili, że nie Bogdanka, a Strzeszynka wypływa z Jeziora Strzeszyńskiego, a wpływa do Jeziora Rów Złotnicki. Warto mieć ze sobą mapę by zorientować się w tym galimatiasie strumyków i rowów. Nawet jest to zabawne. Piękne lasy liściaste towarzyszą nam gdy spacerujemy północnym brzegiem. Zgodnie ze szlakiem rowerowym schodzimy w obniżenie pomiędzy jeziorem, a Stawami Strzeszyńskimi. Znów mijamy płynący w poprzek drogi ciek ( podobno nie jest to Bogdanka ) i dochodzimy do nasypu kolejowego. Za chwilę jesteśmy już przy przejeździe kolejowym i ulicy Psarskie. Przechodzimy na drugą stronę torów i idziemy polną droga do Kiekrza. Idziemy ulicą Chojnicką. Pod naszymi stopami i drogą – rzeka Samica. Rzeka swoje źródło ma w pobliżu jeziora i płynąc przez 34 km trafia w końcu do Warty w osadzie Ruks – Młyn. Jesteśmy w Kiekrzu. To bardzo stara wieś, dołączona w połowie do Poznania w 1971r. Znana już od XIII. Świadczy o tym dłubanka znaleziona w jeziorze z XIV w. także dość zagadkowe wzgórze, na którym stoi średniowieczny kościół katolicki pw. Michała Archanioła i Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Czy to naturalne wzgórze, cudownie górujące nad Jeziorem Kierskim nie mogło być kiedyś świętym miejscem pogańskim? A może jak to było w zwyczaju, wzgórze zostało w początkach chrześcijaństwa zaadoptowane przez kościelną instytucję? Może pod fundamentami stojącego na wzgórzu kościoła kryją się relikty pogańskiej kąciny, może wiekowego paleniska? Może magiczne kamienne kręgi zostały spożytkowane na budowę kościelnych fundamentów? Wzgórze ma przecież aż 93 mnpm. Jak na warunki wielkopolskie – wysokość godna odnotowania. Na otaczającym cmentarzu parę ciekawych nagrobków z marynarzem – Powstańcem Wielkopolskim Adamem Białoszyńskim oaz dwa grobowce: Lubicz – Przyłuskich i Stock-Jesseów. Przy tym drugim grobowcu dostrzegamy bardzo ciekawy zamek z sygnaturą przedwojennej firmy ślusarsko – artystycznej Stanisław Żuromski. A to ciekawostka! Szef Firmy choć ślusarz i doskonały rzemieślnik pochodził ze szlacheckiej rodziny pieczętującej się herbem Grzymała i stał się na początku 1919r. prawdziwym bohaterem dnia gdy w pojedynkę bez żadnych zabezpieczeń wszedł na wieżę poznańskiego ratusza i strącił z głowy orła pruską koronę królewską, która symbolicznie zerwała zależność Poznania od Hohenzollernów. Jezu jaki długie zdanie mi wyszło. Zapewne dla Pana Stanisław Grzymały – Żuromskiego 31 metrowa wieża kierskiego kościoła to pestka w porównaniu ze zdobyciem 67 metrowej wieży ratusza w Poznaniu. Dla nas widok sprzed świątyni to już niezła nagroda, a prawdziwym ukoronowaniem dnia będzie zdobycie bieguna zachodniego. Wyruszamy więc dalej schodząc ulicą ks. E. Nawrota nad brzeg Jeziora Kierskiego. To największe naturalne jezioro Poznania o długości linii brzegowej – 12 km i głębokości powyżej 30 m. No to już robi wrażenie. Spokojnie uprawia się tu żeglarstwo dzięki kilku klubom. W 1984r. zorganizowano na Jeziorze Kierskim pierwsze w Polsce zawody triatlonowe. Idziemy jak najbliżej północnego brzegu. Mimo licznych płotów i furtek dochodzimy wreszcie do wypływu z Jeziora Kierskiego rzeki Samej. Trochę jesteśmy w rozterce ponieważ dotychczas we wszystkich publikacjach podawane jest, że Sama wypływa z Jeziora Lusowskiego. Czyżby Sama miała dwa źródła? A może to bifurkacja? Patrzymy na mapę z niedowierzaniem. To co wypływa z Jeziora Kierskiego to Sama. Będziemy musieli to wyjaśnić w Instytucie Geografii UAM. Nie wnikając wielce w ten dylemat geograficzny kontynuujemy wędrówkę brzegiem jeziora i dochodzimy tym razem do rzeczki Przeźmierki. Tym razem nie ma żadnych wątpliwości. Ciek o długości 5,5 km ma swój początek na podmokłych terenach w okolicach Baranowa i wpada sobie do Jeziora Kierskiego. W jego pobliżu spotykamy brukowaną drogę pamiętającą dobrze jeszcze początek XXw. Przy niej potężny dąb. Pozbawiony jednego konara, ale za to z kapliczką pełną plastykowych elementów, wygląda smutno. Może trochę sentymentalnie. Droga prowadzi do zaniedbanego folwarku. Cały ten spokojny krajobraz wygląda jak zaścianek, z którego za chwilę wyjedzie konno na bosaka szlachetka z kijem za kontuszowym pasem i pozdrowi święte drzewo z nadrzewną Matką Boską. Zbieramy się do dalszej drogi i polami przekraczamy szosę nr 184r. Przed nami wspaniała przestrzeń pół. Krajobraz załamuje się zaznaczając Dolinę Przeźmierki. Wszystko to wzbogacone jest szpalerem wierzb, które rozgościły się nad rzeczką. Przed nami kolejny rów który przeskakujemy i wchodzimy na wzgórze. Wspaniały punkt widokowy na pewno. Mierzymy wysokość. To 90 mnpm. Jest trochę uszczerbione pozyskiwaniem piasku. To doskonałe miejsce na przerwę przed ostatecznym zdobyciem Bieguna. Na wzgórzu pojawia się drugie śniadanie z ciepłą herbatką. Widać stąd doskonale wiadukt nad trasą S -11. To nasz cel. Wkrótce stajemy na tym wiadukcie i wypatrujemy możliwości zejścia. Ze strony z której przyszliśmy to ul. Sadowa, za wiaduktem to już jednak inna gmina więc ulica zmienia nazwę na Kobylnicką. Jakby specjalnie dla nas konstruktorzy wiaduktu zbudowali schodki, którymi schodzimy na poziom drogi S-11. Idziemy jeszcze może 200 m wzdłuż siatki zabezpieczającej. Po lewej gęsty brzozowy lasek oraz mały zbiornik wodny. Przy załamaniu linii siatki wbito betonowy słupek z napisem „pas drogowy”. Siatka więc to granica Poznania. Słupek tkwi zatem dokładnie w najdalej na zachód wysuniętym punkcie miasta. Zdobyliśmy Zachodni Biegun Poznania. Obowiązkowe zdjęcia pamiątkowe muszą być. Jest jeszcze wcześnie i rozgrzani sukcesem wyprawy postanawiamy ten fakt udokumentować także w pamiątkowych książeczkach. Dobrze się składa, bo najbliższym obiektem, gdzie takie potwierdzenie możemy otrzymać jest wiatrak w Rogierówku.

Dzielnie więc wracamy na wiadukt i kierujemy się ul. Sadową na ul. Kierską. Drewniany holender stoi na prywatnej posesji Pani Marszewskiej. Co prawda na dzień dobry wota nas za zamknięta furtką szczekający wilczur –stróż drewnianej piękności, ale wcale nas to nie zraża i grzecznie czekamy na gospodarza obiektu. Pani Marszewska pacyfikuje futrzaka i mimo, że jesteśmy poza godzinami zwiedzania zaprasza nas do wnętrza. W środku prawdziwe skarby. Całe wyposażenie z początku XX wieku zachowane do dziś. Na ścianie przy wejściu wisi także dyplom mistrzowski ostatniego pracującego tu młynarza z lat 30 tych. Pani Marszewska dokładnie opowiada o cudeńkach techniki, które napędzały holendra. Jej mąż był siostrzeńcem ostatniego młynarza. Sam był także rzeźbiarzem. Jego dzieła stoją na posesji. Niestety kilka lat temu zmarł. Wiatrak pracował w tym miejscu od 1905r. i należał do hrabiny Wiśniewskiej ( na Boga co to za tajemnicza hrabina – nie mam pojęcia i nikt nie potrafi mi na ten temat nic powiedzieć). Jedno jest pewne. Ośmioboczna konstrukcja to jedyny tego typu przykład młyna w Polsce. Co więcej urządzenia we wnętrzu wykonano z niezwykle cennego i trwałego drewna gwajakowego. Ostatni raz wiatrak pracował podobno w 1945 r. na potrzeby Armii Radzieckiej. Spędzony ciekawie czas ucieka niemiłosiernie. Dziękujemy za życzliwość Pani Marszewskiej i oczywiście wbijamy sobie na pamiątkę do książeczek ozdobny stempel pamiątkowy. W tym czasie podjeżdża pod wiatrak nasz przyjaciel Grzegorz, który zabiera nas na słodkie do swoich włości w Kiekrzu. Każdemu życzymy by mieli choć w połowie taki komfort powrotu z wyprawy jak my. Wypieki Anity i kawa po takiej podróży były dla nas wielką przyjemnością. Tak samo jak podwózka prywatnym samochodem pod sam dom. Projekt Bieguny Poznania dobiegł końca.



