Biegun Wschodni – okolice ujścia Cybiny do Jeziora Swarzędzkiego

Kolejna sobota. Zima. Jakieś wiatry i zamglenia nie są wstanie powstrzymać nas w domu kiedy mamy przed sobą realizację projektu – Bieguny Poznania. Wyruszamy w kierunku Malty do Nowego Zoo. Po drodze nie możemy sobie odpuścić zatrzymania się przy skwerze Ignacego Łukasiewicza. Nazwa skweru oraz ławeczka z lampą naftową i jego wynalazcą nie stoi tu bez sensu. Obok są bowiem zabudowania starej gazowni – najstarszej na polskich ziemiach. Usytuowanie nad Wartą sprzyjało projektowi, ponieważ gaz otrzymywano wtedy z węgla i to dostarczanego wprost z Anglii. Gazownia zaprojektowana przez angielskiego architekta Johna Moora, w pierwszej kolejności dostarczała gaz do 414 miejskich, ulicznych latarni. Poznańczycy, wieczorem 14 listopada 1856 roku mogli zobaczyć urodę swojego miasta w niecodziennej szczacie. Musiało to zrobić kolosalne wrażenie. Rok później gazowe oświetlenie dotarło do poznańskich domów. Produkcja gazu trwała na Grobli do 1973r. Wtedy też rozebrano zbiorniki gazu i kilka towarzyszących budynków. Na szczęście reszta zabudowań stała się siedzibą centrum dystrybucji i sprzedaży gazu ziemnego. Zatrzymujemy się przy poznańskim latarniku. Pomagamy trzymać drąg zapalający miejską latarnię. Latarnik – Zyga chyba jest z tego zadowolony. Zyga – to wcale nie fikcyjne imię latarnika. Ostatnim gazowym poznańskim latarnikiem był Zygmunt Cypel pracujący dumnie na tym stanowisku do lat 60 –tych. Warto by się pokusić o kwerendę archiwalną innych latarników by przywrócić tym postaciom nazwiska. Elementem pomnika jest także najzupełniej autentyczna latarnia z XIX w. która zachowała się pierwotnie na ul. J. Słowackiego na Jeżycach i odrestaurowana, stała się częścią pomnika wykonanego przez J. Sobocińskiego w 2003r. Nie jest to ostatnia latarnia gazowa w Poznaniu. Dwie jeszcze zachowały się na Łazarzu do dziś. Wiemy, że produkowane były w zakładzie w Augsburgu, a potem także przez Zakłady Hipolita Cegielskiego. Jednym słowem ciekawy temat. Na przeciwległym rogu skweru im. I. Łukasiewicza po prostej stoi ławeczka z postacią wynalazcy. Obok na ławeczce jest, naturalnie również z brązu lampa naftowa. Siedzi więc na ławeczce Ignacy Łukasiewicz i patrzy na swój wynalazek. Wynalazek, który nomen omen z oświetleniem jest związany, rozwojowi gazownictwa zaszkodził. Gdyby nie pomysł na kuchenki gazowe i podgrzewacze wody zwane u nas Junkersem, wielka inwestycja w gazownie mogłaby być wielkim niewypałem. Na szczęście tak się nie stało. Ławeczka z Ignacym Łukasiewiczem jest miłym uzupełnieniem skweru. Szkoda, że obok nie siedzi zapomniany jego współpracownik Jan Zah. To on mógł zostać potentatem i szejkiem z Borysławia. Zadbał bowiem o to żeby uzyskać wyłączność na pozyskiwanie ropy naftowej. Tylko smutny wypadek rodzinny spowodował, że wycofał się z biznesu i wiódł spokojne życie we Lwowie. Tymczasem Ignacy Łukasiewicz, rozbudował swoje imperium wydobywcze i przetwórcze ropy naftowej pod Jasłem i Krosnem. Patriotycznie wspomagał też Powstanie Styczniowe oraz wszelkie inicjatywy społeczne i gospodarcze. Znany jest przede wszystkim jednak z wynalezienia lampy naftowej, którą po raz pierwszy użyto praktycznie podczas nagłej nocnej operacji we lwowskim szpitalu w roku 1854r.

Ruszamy jednak dalej przez most św. Rocha nad Wartą i za Politechniką trafiamy nad Maltę. Idziemy po północnej stronie sztucznego jeziora mijając po lewej za murami kościółek św. Jana Jerozolimskiego. To dawna najdłużej działająca w Polsce siedziba Rycerzy św. Jana Jerozolimskiego zwanych Maltańczykami. Kościołek to wspaniała pamiątka po komandorii maltańskich rycerzy, do których należały okoliczne tereny. To dzięki nim funkcjonuje nazwa jeziora, kolejki wąskotorowej i stoku narciarskiego. To dzięki nim „Malta” jest w Poznaniu.

Dziarsko przemierzamy długość jeziora. Wchodzimy w las i ścieżką rowerową idziemy wzdłuż torów kolejki wąskotorowej Maltanka. To też cała historia – warta osobnego opisania. Jest zima więc nie spodziewamy się jej tu zobaczyć. Mijamy jej ostatnią stację – Zoo z pętlą i maszerujemy dalej. Za murem doskonale widoczna jest niedźwiedziarnia i słoniarnia na ternie Zoo. To bardzo profesjonalne obiekty, które są wzorcowe dla wszystkich tego typu placówek Droga rowerowa prowadzi dalej. Przekraczamy ulice Browarną. Po prawej płynie Cybina. Jesteśmy na dawnych terenach wsi Kobylepole – znanej już od XIV stulecia. Tereny dołączone do Poznania w 1940r. należały prawie przez 200 lat do znanego rodu Mycielskich. Tu mieli swój pałac oraz browar, no i sporo ziemi. Swojego czasu ekonomem u Mycielskich był Wojciech Kaszewski, którego urodzony w Kobylepolu syn Jan Nepomucen Piotr Kaszewski (oficer 4 Pułku Piechoty znanego z bohaterstwa spod Olszynki Grochowskiej w 1831r.) skomponował dla cara Aleksandra I w I rocznicę powstania Królestwa Kongresowego pieśń : „Boże coś Polskę”. Naprzeciwko browaru funkcjonowała znana restauracja Stanisława Kluja z kolonadą, która słynęła z doskonałych posiłków i oczywiście piwa z pobliskiego browaru. Co więcej. Do Kobylepola dojeżdżała kolejka wąskotorowa ( ba, tu właśnie była główna parowozownia, a nie w Środzie Wlkp!), której początek był przy dawnej bramie Warszawskiej w okolicach ul. Św. Michała, a koniec w Środzie Wielkopolskiej. Czasy piwa skończyły się dla Kobylepola definitywnie w 1976r. Dziś po ruinach browaru nie ma śladu. Za to stoi w tym miejscu urocze osiedle Warzelnia. Idziemy wzdłuż Stawu Browarnego stworzonego na Cybinie. Ten dopływ Warty ma prawie 40 km długości, a jej źródła można znaleźć pod Nakielką w okolicach Wrześni. Przechodzimy przez leśne drogi – zgodnie z piastowskim szlakiem rowerowym i dochodzimy do starych zabudowań młyńskich. Szkoda, że ta całkiem dobrze zachowana młyńska osada całkowicie została zapomniana i dziś jest zupełnie niezauważana. Taka niedoceniana architektura. Szkoda, że nie słychać tu turkotania młyńskiego koła, które pracowało dzięki powstaniu mnicha na Stawie Młyńskim. Szkoda, że żadna tablica nie informuje o starych właścicielach, ani o tym ze stanowił on w okresie okupacji niemieckiej teren obozu pracy dla ludności żydowskiej. Prawdopodobnie zabudowania Starego Młyna stanowiły kwaterunek obozowego kierownictwa, magazyny itp. Elektro –Muhle Lager. Żydówki – więźniarki zajmowały trzykondygnacyjne zabudowania niedalekiego Starego Młyna. Szefem obozu był Paul Kriehm –oprawca i rzetelny w swoich poczynaniach urzędnik. Obóz funkcjonował od 12.07.1941 do 5.10.1943r. Oblicza się jegostan na ok. 300 osób. Jesteśmy zatem już w Antoninku przyłączonym do Poznania w 1951r. Idziemy południowym brzegiem Stawu Młyńskiego a następnie Stawu Antoninek. Dochodzimy do wiaduktu kolejowego nad Cybiną. Wiadukt dźwiga na swym grzbiecie końcówkę linii kolejowej nr 394. To obwodnica z Pokrzywna dla pociągów towarowych, które dzięki temu omijają centrum miasta i trafiają na Dworzec Franowo. Linia powstała za czasów okupacji niemieckiej. Oczywiście firmy niemieckie wykorzystywały do ciężkiej pracy żydowskich więźniów z Obozu na ul. Gnieźnieńskiej i z Antoninka. To wędrujące w łachmanach, głodne i brudne Żydówki budowały wraz z mężczyznami dzisiejszą drogę kolejową nr 394. Naszym celem jest przedostanie się przez drogę nr 92 na Warszawę, więc nie przechodzimy pod napotkanym wiaduktem tylko idziemy wzdłuż linii kolejowej i pod kolejnym wiaduktem, pod którym biegnie ulica Radziwoja dochodzimy do przepustu Cybiny pod drogą nr 92. Schody prowadzą na górę do przystanku autobusowego, za którym skręcamy w ul. Sarnią. Dochodzimy do zabytkowej kamienicy w której od lat funkcjonuje sklep spożywczy. Teraz jesteśmy już nad Jeziorem Swarzędzkim. Zamierzamy obejść je dookoła. By dotrzeć na przeciwny brzeg musimy pokonać 2600 m. Nie jest to wielce trudne, wzdłuż jeziora biegnie aż do Zieleńca, szlak rowerowy: piastowski oraz cysterski, a także szlak św. Jakuba do Santiago del Compostela w Hiszpanii. Przed nami turystyczna ścieżka z miejscami odpoczynkowymi i widokami na jezioro. Prezentuje się wspaniale z dwiema wyspami na środku. Jezioro jest typowym eutroficznym jeziorem polodowcowym. Ma prawie 80 ha, a głębokość dochodzi do ponad 7 m. Na większej wyspie badania archeologiczne ujawniły bliżej niesprecyzowane budowle, które stały tu w IX wieku. Czyżby był to kolejny gród na wyspie? Legendy mówią, że w jeziorze zatopiono tron samego Karola Wielkiego, który był prezentem od Ottona III dla Bolesława Chrobrego. Czyżby taką rangę miała tutejsza wyspa? A może było to święte miejsce z kąciną pogańską? Badania sugerują, że połączenie ze stałym lądem zapewniał most. Kto wie jaką jeszcze tajemnice badaczom uda się odkryć? Nazwie Swarzędza coś bardzo blisko do imienia jednego z bardziej znanych pogańskich bogów – Swarożyca. Kto wie może jest to dobry kierunek poszukiwań? Tymczasem dochodzimy do zakrętu ścieżki, która zmierza ku Zieleńcowi. My schodzimy ku brzegowi jeziora. Pośród szuwarów coraz wyraźniej czujemy pod nogami miękkie podłoże. Musimy jednak dojść do samego szczytu jeziora. W końcu pośród szuwarów odczytujemy na wysokościomierzu liczbę 70mnpm. Jesteśmy dokładnie pomiędzy jeziorem, a drogą Swarzędz – Kobylnica. Wyciągamy „flagę wodną” i robimy kilka fotek – w końcu to przecież wschodni biegun Poznania. Drugi w naszej kolekcji. Teraz czas na powrót południową stroną jeziora. Po przebiciu się przez trzcinowiska stajemy na prawdziwej promenadzie. Asfaltowe ścieżki, ławeczki, kosze na śmieci. Zdumiewa nas co prawda wielkie łóżko nad brzegiem jeziora więc leżąc na nim słuchamy wiatru i zastanawiamy się nad ideą mebli nad jeziorem. Wszystko pasuje. Wiatr szepcze nam, że Swarzędz od 100 lat stanowi znaną markę stolarską. Produkcją mebli na skalę przemysłową prowadzono tu już od końca XIXw. Takie nazwiska jak Stanisław Tabaka, Kirchoff, Schultze rozsławiły swarzędzkie meblarstwo. Dodam także, że przez 20 lat do 1900 r. szefem Rady Miejskiej Swarzędza oraz sławnym lekarzem i społecznikiem był mój PrapraDziadek Sylwester Wendland. Tu też urodził się zanany na świecie podróżnik kajakowy Alekasander Doba, który nie raz nie dwa przepłynął kajakiem przez jezioro Swarzędzkie zanim pokonał ocean. W miejscu gdzie dziś wylegujemy się na wielkim łóżku nad jeziorem, dar Cechu Stolarskiego, stały zabudowania Domu Zdrojowego „Livadia” Ormianina Hermana Marco. Restauracja, kąpielisko, wypożyczalnia sprzętu wodnego, zwierzyniec, kręgielnia i plenerowe kino przyciągało w to miejsce także Poznaniaków. Rodzina Marco przybyła do Swarzędza wprost z Krymu, gdzie prowadziła już podobną działalność. Wszystko więc nie jest tu przypadkowe. Pewnie także i my. Idąc dalej mijamy jeszcze krytą pływalnię i wkrótce docieramy do ruchliwej szosy. Na przystanku autobusowym czekamy nieznaczną chwilę na transport, który wkrótce zawozi nas na Rondo Rataje. Na dziś koniec. Za tydzień 3 odsłona kolejnego bieguna.