Jest 6.00 rano gdy na poznańskim pożal się deptaku słyszymy bijące dzwony okolicznych kościołów. Zapowiada się wspaniała pogoda w ostatnie zimowe dni. Zmierzamy przez ulicę Półwiejską w kierunku Wildy. Idziemy dokładnie drogą średniowiecznych skazańców, dla których ten kierunek był ostatnim w życiu spacerkiem. Potem tylko przystanek przy krzyżu i ostanie kroki ku szubienicy. Właśnie przechodzimy obok kapliczki na rogu ul. Krzyżowej i Dolna Wilda. To w tym miejscu miała stać poznańska murowana „na cztery szyje szubienica”. Ileż to ludzi zakończyło tu swój żywot? Kapliczka Serca Jezusowego fundowało w 1927 r. nomen omen Stowarzyszenie Porządku Publicznego w Poznaniu. Czytamy że kapliczka poświęcona jest także 1000 – leciu chrztu Polski. Szkoda, że nie tysiącu wisielcom, których pewnie tylu by się uzbierało przez wieki. U wylotu ulicy Krzyżowej stoi do dziś krzyż, pod którym skazańcy ostatni raz składali zdrętwiałe od tortur i strachu ręce w geście modlitwy. Potem następował już tylko spektakl z katem i sznurem. Kurcze, ładnie dzisiaj zaczyna się nasza wędrówka. Bardzo mrocznie, choć słońce świeci i zapowiada się przepiękny zimowy dzień. Ruszamy dalej. Za chwilę mijamy po prawej gmaszyska Urzędu Skarbowego, a po lewej Park im. Jana Pawła II i zestawy ogródków działkowych. Za wiaduktem drogowym schodzimy już ku Dębinie w kierunku Warty. Dębina nazywana już w pierwszej połowie XIX wieku Laskiem Luizy ( Luiza Hohenzollern to żona namiestnika Wielkiego Księstwa Poznańskiego Antoniego księcia Radziwiłła) była niezwykle popularnym miejscem rekreacyjnym mieszkańców Poznania. Spacerowano pomiędzy rozlewiskami i starorzeczami Warty, urządzano przyjęcia w restauracjach, koncerty i potańcówki w licznych lokalach. Dojeżdżano tu powozami, konno i statkami i tylko biedota dreptała na piechotę, by choć skromniej, ale zawsze zabawić się i otrzeć o ówczesną poznańską elitę. My, hołdując raczej zdrowiu i przyjemności oraz „wyczynowi”, a nie statusowi finansowemu i społecznemu drepczemy dalej uszlachetniając naszą wędrówkę parą kijków. Docieramy do Warty i przyczółka mostu Dębińskiego. Jesteśmy na granicy Dębca i Starołęki. Wspaniały, ceglany most jest dostępny jedynie dla drogi kolejowej i piechurów. Stanowi integralną cześć poznańskiej twierdzy. Nie ma co prawda już współcześnie blokhauzów i bram które rozebrano w latach 20 tych XX w. ale i tak prezentuje się wspaniale. Zwłaszcza teraz gdy czekamy aż przejedzie pociąg i będziemy mogli dostać się do pieszej kładki. Po stronie Strołeny na przyczółku mostu zamontowano tablicę informującą o historii obiektu oraz kilka zdjęć ukazujących tę konstrukcję z blankami i strzelnicami. Teraz po prawej stronie Warty idziemy w kierunku Fortu I Rómer. Fortów w Poznaniu jest 18, a my właśnie trafiamy do nr 1. Przypadek? Nie sądzę. Wspaniale zachowany, użytkowany do dziś prezentuje się świetnie. Podczas wojny zadaszone fosy służyły jako magazyny i warsztaty dla niedalekiej fabryki Focke – Wulfa. Zdobyto go już 2 lutego 1945r. prawdopodobnie poprzez wlanie do otworów wentylacyjnych łatwopalnej substancji, którą zapalono. Obchodzimy fort wzdłuż rzeczki Starynki i dochodzimy do dawnej wsi Minikowo. Jesteśmy nad Autostradą. Starynka to prawy dopływ Warty. Być może stanowiła kiedyś odnogę królowej rzek. W XIX w. skanalizowana, dziś przepływa pod ulicą Książęcą uroczo zbudowanym kanałem. Idąc ulicą Ożarowską przekraczamy Rów Minikowski – prawy dopływ Starynki. Struga ma swoje źródła właściwie przy lotnisku w Krzesinach, które coraz lepiej jest dla nas widoczne. Krzesiny to hasło, które wielu kojarzy jedynie z lotniskiem wojskowym. Produkowano tu w czasie wojny samoloty Focke – Wulf 190 TA. Fabryka została w 1944 r. skutecznie zbombardowana co wiązało się z wieloma ofiarami także cywilnymi w samym mieście Poznaniu. Dziś na lotnisku stacjonują F- 16, a ciekawostką jest także pomnik gen. Andrzeja Błasika – jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej. Ale Krzesiny to bardzo stara wieś. Sprzedana w 1900 r. przez Atanazego Raczyńskiego Pruskiej Komisji Kolonizacyjnej stała się wzorcową wsią dla sprowadzonych tu gospodarzy z Westfalii. Wieś w 1942r. przyłączono do Poznania tak samo jak Głuszynę, do której teraz wchodzimy. To w tej dawnej wsi należącej do biskupstwa poznańskiego urodził się Edmund Strzelecki. Życiorys tego odkrywcy i badacza powinien stanowić scenariusz wspaniałych filmów podróżniczych. Schodzimy nad rzeczkę Głuszynkę. Idziemy jej lewym brzegiem w przeciwnym kierunku niż jej bieg. W końcu przecież jest to prawie dopływ Warty. Prawie bo mądrzy geografowie uznali, że to Głuszynka wpada do Kopli, a nie odwrotnie. Głuszynka wypływa z Jeziora Raczyńskiego. Ma 34 km długości i tam gdzie łączy się z Koplą granicę swoją ma Poznań z gminą Kórnik. I to miejsce właśnie nas bardzo interesuje, bo najdalej wysunięty na południe punkt Poznania. Tymczasem wędrujemy przez fantastyczne łąki, laski i zachwycamy się przestrzenią. Głuszynka wije się, szumi przy meandrach, ptaki śpiewają. Trudno uwierzyć, że jesteśmy w Poznaniu. To jedno z najciekawszych odkryć na trasie. Przed nami za Głuszynką nowoczesny obiekt, wokół sporo samochodów. Miejsce wymarzone na zajazd czy restaurację. Dopiero gdy zbliżamy się do naszego celu przekonujemy się, że to świątynie katolicka pw. św. Marii Teresy z Kalkuty w Kamionkach. Jesteśmy na miejscu. Z północy wbiją się w naszą romantyczną Głuszynkę Kopla. Ciekawe, że na brzegu najdalej wysuniętego na południe punktu Poznania stoi samotne drzewo. To właśnie tu wg. geografów kończy swój bieg Głuszynka i jej wody przejmuje Kopla, która okazuje się prawym dopływem Warty. Kopel albo Kopla ma swoje źródła na północ od Kostrzyna Wlkp. Ma jakieś 25 km długości. Słońce przyświeca, ptaki śpiewają, słychać rozpoczynającą się mszę. Prawdziwa mistyka. Dołączamy zatem do wiernych siedzących w Słońcu na zewnętrznych ławach i uczestniczymy w nabożeństwie. Na nogach ławek napis Kopanki. No tak nikt nie będzie kradł sygnowanych ław. Parafia jest bardzo młoda bo funkcjonuje dopiero od 2012r. Wszystko w czasie. Po mszy staramy się u księdza jeszcze o odcisk pieczęci parafialnej do naszych pamiętników. Powracamy do domu z przystanku autobusowego przy ulicy Jeziornej. Też jak na zamówienie podjeżdża autobus nr 511 i za chwile jesteśmy na Franowie. Tramwaj podjeżdża praktycznie od razu. Coś niesamowitego. Wszystko w punkt. Nawet przejeżdżający pociąg na Moście Dębińskim był wtedy kiedy powinien być. Każdy następny transport pojawiał się jak zamówiony specjalnie dla nas. Czyżby św. Krzysztof – patron podróżnych i św. Małgorzata Aleksandryjska – opiekunka transportu szynowego wybrali się z nami na wycieczkę? W domu czekał już na nas ciepły obiad. Wydaliśmy na tę wspaniałą podróż 4 złote 60 groszy.


